Pierwsza płyta brytyjskiej grupy The XX zrobiła karierę na przyjemnej kompozycji ambientu i miękkiego wokalu. Przypominała błogie #teuczucie, kiedy wstajesz rano przed wszystkimi, przeciągasz się na tarasie i śniade półkole słońca uśmiecha się do ciebie zalotnie. Druga płyta podobniejsza była do sączonego w uszy aloesu z drżącym tonem powściągniętego smutku. Trzecia jest jeszcze tajemnicą, której rąbka miała uronić trasa koncertowa zespołu zahaczająca o Poznań i Warszawę.

The XX na koncercie w 2009 roku, źródło: https://www.flickr.com/photos/frf_kmeron/4026256315

The XX na koncercie w 2009 roku, źródło: https://www.flickr.com/photos/frf_kmeron/4026256315

Najpierw trzeba ulać trochę żalu generalnego. Koncert w Poznaniu z udziałem zespołu o jako takiej rozpoznawalności międzynarodowej to wydarzenie o częstotliwości podobnej jak zorza polarna nad Polską. Kiedy z bilbordu reklamującego poznański koncert uderzy wzrok nazwa znanej grupy muzycznej, to sekundę podekscytowania ugasi skutecznie dopisek „Symfonicznie”, który oznacza przykładowo, że to tylko gwiazdy „Mam talenty” wykonają w świątecznej aranżacji utwory artystów, których zawsze chcieliście zobaczyć na żywo. Toteż występ The XX w Poznaniu okazał się na tyle dużym eventem, żeby efektywnie zapełnić jedną z sal MTP międzynarodowym towarzystwem millenialsów.

Poznański koncert uprzedziło o kilka dni powiadomienie na Spotify o dostępności najpierwszego singiela z nowej płyty. „On Hold” przyjemnie łączy typowe ambientowe melodie kapeli z nieco bardziej melodyjnym zaśpiewem wokalistów, chwilami przywołującym nawet na myśl muzyczną balladę albo śpiewny dialog z musicalu. Wszystko w nastrojowej muzycznej otoczce. Pod znakiem nastrojowości kosztem efektywności upłynęło też półtorej godziny koncertu. Lider The XX (o ile można w tym teamie nazywać tak pozycje) powzdychał trochę nad tym, jakim wyzwaniem była praca nad nowym albumem, nie zdradzając wcale wiele z jego zawartości. Większość czasu wypełniły aksamitne dźwięki znane ze starych płyt. Kilka razy DJ docisnął pokrętła na swoim sprzęcie, żeby publiczność mogła w swoje transowe kołysanie głową zaangażować też bary i mięśnie podudzi.

Chociaż większość piosenek The XX traktuje o relacjach ludzkich, to ciągle taki typ muzyki, który najlepiej przyswaja się w samotni i przy zamkniętych oczach. Dlatego na takim koncercie zawsze najlepiej jest znaleźć sposób, żeby wyindywidualizować się z rozentuzjazmowanego tłumu i chłonąć dźwięk przez skórę, hipnotycznie wpatrując w kolorowe światełka biegające po ścianach. Premiera płyty „I see you” (bez skojarzeń z „Avatarem”) 13 stycznia 2017 przyniesie okazję do następnego skupionego odsłuchu.

Dodaj komentarz