Wpadam czasem w sieci na obrazek z tekstem „art should comfort the disturbed and disturb the comfortable” („sztuka powinna nieść komfort niespokojnym i niepokoić wygodnie ustawionych”), którego autorstwo przypisuje się (źródło: internet) na zmianę poecie Cruzowi, humoryście Finleyowi i chuliganowi Banksy’emu. Pasuje mi ładnie do piosenek Depeche Mode. Te ciepłe elektroniczne brzmienia otulają jak puchowa kołderka na przekór niepokojącym tonom wokalu, który z kolei przypomina przestrogi obłąkanego kaznodziei.

Depeche Mode - Spirit

Dzisiaj wyszła płyta „Spirit” i zanim jeszcze apka w moim telefonie zdążyła przemielić bajty z chmury na odgłosy w słuchawce, przeczytałem jeden nagłówek o tym, jaki to odtwórczy album. Bity takie nieoryginalne, aranżacje słabe, dźwiękowo niedopracowane. Nigdy nie umiałem tak dosłownie i beztrosko czytać muzyki. Nad wszystko przedkładam zawsze szerszy kontekst. Te sekwencje obrazów, które renderuje obudzona dźwiękami wyobraźnia. Ciąg myśli, który kilka słów wokalisty w odpowiednim szyku uruchamia jak sokratejska akuszerka. Jeśli nie umiecie w jednym zdaniu określić, o czym jest jakaś płyta, to co się wam w niej właściwie podoba? Nietypowe szarpnięcie struny w trzynastej sekundzie? Perkusista może się wypocić i wykrwawić na talerzem jak typek z „Whiplasha”, a śpiewak wypruć gardło na mikrofonie, ale jeśli nie rodzi się z tego żadna treść, to najwyżej epickie złocenie batona.

Ta, pierwszej piosenki z playlisty „Going Backwards” słucha się może jak podniosłego monologu z podkładem dogranym w doskoku, ale long story short, na tej płycie brzmią szpule historii, a zespół wpisuje się w niepokój swoich czasów. W niektórych kawałkach, jak „Poorman”, bardzo dosłownie.

Corporations get the breaks
Keeping almost everything they make
And tell us just how long it’s going to take
For it to trickle down
When will it trickle down?

Wszystko jest polityką, nic nie jest niepolityką. Poważny artysta może pozwolić sobie na komfort unikania polityki w czasach pokoju, kiedy debata publiczna toczy się wkoło wielkości deficytu albo ubeckich teczek, a nie kiedy faszyzm podnosi łeb, a pogarda wzrasta w serca. Tyle, że poważna rozmowa o polityce w takich czasach nie odbywa się tak jak w telewizorze albo na stronach Natematu – nie na poziomie personalnym, tylko na poziomie idei i emocji. Tak właśnie rozmawiają ze sobą treściwe utwory muzyczne.

Where’s the revolution
Come on, people
You’re letting me down

Depeche Mode, muzycy z generacji Baby Boomers, śpiewają do młodszego pokolenia, które wydało na przykład jedną z moich ulubionych płyt ostatnich kilku lat – „48:13” Kasabian. Tamten album był o marazmie i bezsilności. Tom Meighan (rocznik 1981) opowiada w piosence „Stevie” o postaci podobnej trochę do Eliota z innego pokoleniowego manifestu – serialu „Mr. Robot”. „Stevie, uspokój się, weź swoje tabletki. Oglądałeś za dużo telewizji, znów ktoś namieszał Ci w głowie”. Z tym lekceważeniem, z tą znajomą wyniosłością elita pogrywa z reprezentantami tego pokolenia. Jeśli nie wierzycie, weźcie do ręki ostatniego „Forbesa”. Dalej na płycie Kasabian pyta wprost „Why did we stop marching? Why did we stop chanting?”.

Starszy o 20 lat David Gahan włącza się więc w dyskurs. „Who’s making your decisions? Your goverment, your countries? You patriotic junkies…”. Jak to się stało, że znowu działacie wbrew własnym interesom klasowym? Skąd ten marazm i bezsilność wobec czegoś, co powinno być zupełnie proste? Co z tą rewolucją? Dalej ludzie, zawodzicie mnie…

… zacznijcie robić politykę, która przynosi komfort niespokojnym i niepokoi komfortowo usadzonych.

Dodaj komentarz