Czemu się boisz klauna?
14-09-2017Klauni są spoko, klauni są śmieszni, klauni są fajni. W każdym razie relacje wideo z zeszłorocznej pandemii klaunów przyczajonych na różnych ciemnych uboczach sennych miasteczek są ubawem ponad pachy (jeśli nie wiecie, o co chodzi, wyguglujcie hasło Clown Sightings). Każdemu, kto osobiście wpadł na klauna z maczetą, z pewnością włączył się kod brązowy, ale twórcom filmu To ci psychopatyczni pranksterzy spadli jak z nieba. Temat strachu przed klaunami już właściwie umarł i wyparował ze zbiorowej świadomości, kiedy cywilizowane miasta kazały cyrkom się zwinąć i zawijać precz, a tu taki powrót koszmaru. Rychło w czas przed premierą.
Tylko, co właściwie jest takiego niepokojącego w facetach z grubą tapetą na gębie i peruką?
Koulrofobia, tak to się nazywa. Podobnie jak w przypadku innych nazwanych fobii, psychologowie próbowali ustalić skąd się bierze. Strasząc dzieci klaunami, a potem podtykając im ankiety do wypełnienia. Podobno chodzi więc o to, że boimy się nieprzewidywalności. Klaun ukrywa się za mejkapem i nie widzimy wyrazu jego twarzy. Miny, gesty, cała aparycja – wszystko to jest przerysowane, nienaturalne, przez to mózg nie umie rozpoznać intencji typa i identyfikuje go jako zagrożenie. Swoje zrobiły też historia i popkultura. John Wayne Gacy to zawodowy klaun, który porywał dzieci z przyjęć urodzinowych. Zamordował łącznie 33 osoby. Oprócz „Tego” Kinga, demoniczni klauni przewijali się w „Poltergeiście”, „Czy boisz się ciemności”, „Killer Klowns From Outer Space”, o Jokerze nie wspomniawszy. Poza tym w postać klauna wpisany jest jakiś tragiczny dualizm. Znacie te smutne żarty z żartów. Gwałt nie jest śmieszny, chyba że gwałci cię klaun. Wesoła kasta domalowana na podłej gębie pogłębia dramat.
Jak dla mnie, to jest jednak lęk jeszcze bardziej pierwotny. Klauni to coś, co ma bawić małolaty. W płytkim wyobrażeniu rodziców. „Mamo, tato, chodźmy zobaczyć klaunów”, nie powiedziało żadne dziecko nigdy. Klaun jest dziecku narzucany, bez konsulatacji. Jak kostium Ewoka na Comic-Conie albo buziaki od ciotek pachnących naftaliną. Klaun to ktoś obcy, wynajęty do zajęcia pacholęcia w jego urodziny, bo mamusia i tatuś potrzebują chwili dla siebie. Dlatego pożerający dzieci klaun ze ścieku jest u Stephena Kinga taką zręczną metaforą. „To” wcale nie jest o jakimś potworze z innego wymiaru i kosmicznym rzygającym żółwiu. Tak naprawdę jest o złym rodzicielstwie i traumie dzieciństwa, która zawsze wraca i kładzie cieniem na dorosłości, przenosi z generacji na pokolenie.
Od roku nie skończyłem oglądać „Stranger things”. Irytuje mnie z tego samego głupiego powodu, co trzydziestoletnie filmy Spielberga z gówniarzami w głównych rolach. No nie mogę zdzierżyć, że oni po prostu nie powiedzą rodzicom, policjantom, komukolwiek, co jest grane. Nie kupuję argumentacji, że nikt im nie uwierzy. To takie frustrujące. Nie mogę chłonąć akcji, bo ciągle czekam w nerwach, aż oni sobie wszyscy po ludzku wszystko ładnie wyjaśnią. W „Tym” totalnie to kupuję, że dzieciaki nie mają się do kogo zwrócić. Każdy dorosły w tej historii to przykład patologicznego podejścia do dziecka, każda rodzina to wiadro toksyn. Znieczulica, zaborczość, ignorancja, przemoc psychiczna, przemoc fizyczna, pedofilia. Młodzi są w tym rynsztoku pozostawieni kompletnie sami i to samo w sobie jest straszniejsze niż 20 klaunów z maczetami.
Dzieciaki są w filmie doskonałe. Bo gadają tak, jak naprawdę gadają trzynastolatkowie. Żadne tam stare dusze z dialogami napisanymi przez scenarzystów zamkniętych w willach od 20 lat, tylko miotacze bluzgów, sprośności i tekstów o Twojej Starej. Ich zbratanie wygląda przez to na mniej wyreżyserowane. Ich quest na autentyczny, bo właśnie dzieciaki mają taką moc przełamywania strachu śmieszkami.
Doskonały jest Bill Skarsgård jako Pennywise Tańczący Klaun. Miał się mierzyć z legendą Tima Curry’ego, jak Heath Ledger z Jackiem Nicholsonem, więc zagrał kompletnie inaczej. Bo To z 1990 roku jest straszne jak praski cwaniak, który w nocy zaczepia cię przy popsutej latarni, a wersja Skarsgårda, jak obce stworzenie nakręcone głodem, pirania z mimiką. Mówi głosem kilkulatka, wpada w nerwowe tiki i ślini się pięknie, kiedy czuje świeże mięsko przyprawione strachem.
„Fear”, rzuca Pennywise na odchodnym. Strachu nie ma w tym filmie tyle, ile mogłoby się wydawać, raczej dreszcz i przygoda. Więcej będzie go w drugiej części, kiedy dzieciaki o plastycznych umysłach zmienią się w smutnych dorosłych, obarczonych traumą i powielających błędy swoich rodziców.
Dodaj komentarz