Nieco mnie te najbardziej oczekiwane muzyczne premiery lata zawiodły. Arcade Fire na przykład, po tym przepięknym singlu zaprezentowali płytę niby miłą, ale dość nijaką, jak twarze modelek na okładkach krzyżówek. alt-J trochę podobnie. Ale nie Ona, królowa Coney Island i wydestylowanej nostalgii. „Lust for Life” Lany Del Rey to taki szczery pean na cześć popkultury, podniosły, zaskakująco euforyczny. Jej najfajniejszy album od debiutu.

Poprzednie płyty były dla mnie. Ta jest dla fanów.

Tak mówiła.

I zaczęła bardzo ładnym, a bardzo ironicznym w kontekście całej swojej twórczości, wersem w piosence „Love„.

Look at you kids with your vintage music
Comin’ through satellites while cruisin’
You’re part of the past, but now you’re the future
Signals crossing can get confusin’

Pisałem kiedyś o Lanie, w kontekście jej fascynacji zapadłą Coney Island, że w swoich piosenkach kultywuje złudzenie. Wzdycha do świata, który zatarła przeszłość, snu, który się nie spełnił. A teraz patrzcie, ona się właśnie do tego odnosi w swojej nowej płycie! „Hej dzieciaki, wy i te wasze staromodne piosenki, przebrzmiałe melodie. Żyjecie przeszłością, a przyszłość należy do was”.

Muzycznie ten album, o nazwie, która w polskim tłumaczeniu wyglądałaby jak tytuł telenoweli, smakuje znajomo. Jak libacja w jakimś artystycznym towarzystwie bitników na poddaszu. Lana ciągle zaczyna piosenki głosem ciężkim jak krople likieru, żeby w refrenach wzlecieć w tonacje rześkie jak eter. Ale w wymowie zmieniło się wszystko. Warstwy symbolizmu w bezwstydną szczerość. Mroczne baśnie zatopione w amerykańskiej ikonografii w proste historie. Wiry goryczy w przyjemny dotyk wiatru na twarzy. Summer Sadness w Don’t be a summer bummer. I tak dalej.

Climb up the H of the Hollywood sign, yeah
In these stolen moments
The world is mine
There’s nobody here, just us together
Keepin’ it hot like July forever

Lana Del Rey, znana z tego, że zasypia owinięta w amerykańską flagę, wbrew oczekiwaniom nie brnie tekstami w politykę. Wciela się tylko w rolę, jaką w wojennej zawierusze objąłby jakiś wędrowny bard, snując swoje ballady, których tytuły mówią wszystko: „God Bless America – And All The Beautiful Women In It” oraz „When The World Was At War We Kept Dancing„. W refrenie najsmutniej brzmiącego kawałka albumu opowiada zaś historię swojej własnej ucieczki przed sławą, wyśpiewując przy tym ładną i uniwersalną metaforę: It took 13 beaches to find one empty, but finally it’s mine.

Tak było. W świecie przesytu, zagoniona oczekiwaniami, Lana znalazła najwyraźniej idealną przestrzeń twórczą.

Dodaj komentarz