Współczuliście bohaterowi „12 Years a Slave”? Pewnie, że współczuliście. Nie macie bryłki lodu zamiast serca. Taki młody, taki zdolny, na skrzypcach grał. Rodzinę miał, dzieci dwójkę. Do kościoła chodził, kredyt spłacał. Ładnie się ubierał, buty zawsze zawiązane. Czytać umiał, nie przeklinał. Porwany przez występnych knajaków, sprzedany w niewolę. Takie nieszczęście, taka niedola. Zachował godność przez te wszystkie lata. Nic tylko współczuć i się wzruszać. Amen

A gdyby wam powiedzieć, że przed uprowadzeniem regularnie zdradzał żonę? Już go żałujecie trochę mniej? Macie ochotę sprawdzić, czy to prawda? A co, gdyby jeszcze do tego donosił na kolegów? Wsypał swojego czarnego pobratymca ludzkim panom, żeby ocalić własną skórę? Co gdyby w trakcie próby ucieczki zabił chłopca, który stanął mu na drodze? Trochę się wam ukruszyło ze współczucia? Myślicie, że może nieco sobie na te nieszczęścia zasłużył, chociaż wstydzicie się tej myśli? W takim razie książka Kolej podziemna jest dla was. I trochę o was.

Kolej podziemna Colson Whitehead

Pulitzer, National Book Award, nagroda Bookera, jeśli kogoś przekonują takie honory, to powieść o niewolnikach Colsona Whiteheada zdobyła je wszystkie. Mnie skłonił kawałek wywiadu z autorem w wakacyjnych „Książkach”.

W wielu książkach i w większości filmów o „black misery” dominuje wizerunek niewolników, który mnie drażni. Jest plantacja, na niej setka gnębionych robotników, którzy się nawzajem wspierają. Są solidarni, nierzadko bohaterscy, a przede wszystkim mają wielkie poczucie godności. (…) Ale kiedy próbuję wyobrazić sobie wspólnotę, w której ludzie żyją w ciągłym zagrożeniu, upokorzeniu, są bez przerwy gwałceni, poniżani, torturowani, dochodzę do wniosku, że jest mało prawdopodobne, żeby byli tak szlachetni. Na mojej plantacji niewolnicy donoszą na siebie nawzajem, walczą między sobą o każdy kęs jedzenia, o kawałek własnego ogródka.

„White guilt” nie gra więc u Colsona Whiteheada większej roli, przynajmniej na początku. Właściciele plantacji i handlarze niewolników prawie się nie pojawiają. Nie są opisani jako jednostki psychopatyczne, wystawieni na pożarcie nienawiści czytelnika. Są bardziej jak miecz Damoklesa, który stale wisi nad bohaterami. Jak części systemu normatywnego, które trzeba wymijać, żeby przetrwać. Czarni niewolnicy zaś, zgodnie z obietnicą, bywają jak stereotypy w rasistowskich minstrelach. Podli, tępi albo infantylni. Proste sumienie musi to przetrawić. To wyzwanie tej książki. Nie uciec na starcie w znajome tłumaczenia dla niesprawiedliwości, na którą przymykamy oko.

Colson Whitehead, Underground Railroad

Na dwa sposoby tłumaczymy sobie ewidentną niesprawiedliwość świata. Mówię o tej niesprawiedliwości, która polega na tym, że jedni noszą ładne ubrania, a inni je szyją w niewoli. Na tym, że jedni nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za swoje grzechy, a inni zarabiają ołów w potylicę, bo biegają po osiedlu w kapturze. Nic z tym nie zrobimy, prawda, więc musimy to sobie jakoś zracjonalizować, żeby dalej w spokoju robić swoje.

Po pierwsze więc – winienie ofiary. Bo jak już ten ogrom skrzywdzonych rozdzielimy w swojej głowie na tych, co absolutnie nie zasłużyli i na tych, co trochę zasłużyli, bo byli nieostrożni, nieodpowiedzialni, nieposłuszni albo głupi, to okazuje się, że niewinnych ofiar jest wcale niedużo i sumienie może złapać oddech. Systemowa przemoc w więzieniach na przykład nie obchodzi nas z zasady. Bo to są „ludzie, którzy dokonali wyboru”, nie musieli kraść albo sprzedawać narkotyków. My przecież tego nie robimy i żyjemy, co nie. Ewentualnie wzruszy kogoś historia tego jednego skazańca zesłanego do kamieniołomu za kradzież chleba, ale pod warunkiem, że ją wyśpiewa pięknym barytonem. A młody chłopak z gangu zastrzelony na ulicy przez policjanta? Mógł się nie zadawać z takim towarzystwem, mógł nie uciekać, nie zasłaniać się, nie szwendać nocą po ulicach i tak dalej. O ofiarach molestowania nawet nie wspomnę, bo w kilka ostatnich dni sto milionów wpisów na ten temat wykwitło w internecie.

Po drugie, kiedy winę trudniej przypisać, tłumaczymy sobie, że oni wcale nie mają tak źle. Ci uchodźcy biegający z ajfonami, kiedy nas ledwie stać na jakieś badziewne LG. Ci niewolnicy szyjący koszulki w Bangladeszu. Przecież widzieliśmy na World Press Photo, że mają w domach telewizory. Przerwę na fajkę, w trakcie której nawet mogą rozmawiać. Te dzieciaki z Afryki, niby głodujące, a mają KFC. U ciebie w mieście pierwsze dopiero pół roku temu otworzyli, a tam stoi od zawsze. Poza tym kawa z fair trade w co drugim domu waszych znajomych, niech nie narzekają.

Zadaniem „Kolei podziemnej” jest rozniesienie tych dwóch filarów psychicznego komfortu i przejście na trochę inny poziom refleksji. Jeżeli niewolnicy są okrutni dla siebie nawzajem, to czy nie zasługują na współczucie? Co jeśli nie mieli okazji być inni, bo to bydlęce warunki życia zbydlęcają? Robotnicy na plantacji Colsona Whiteheada mają jakiś margines swobody. Mogą wyprawiać urodziny, tańczyć przy ognisku i popijać whiskey. Autor puentuje to brutalnie: namiastka wolności to najgorsza kara, z którą dar prawdziwej wolności kontrastuje jeszcze boleśniej.

Colson Whitehead, fot. Evan Frost | MPR News

Colson Whitehead, fot. Evan Frost | MPR News

Tytuł książki to ciekawy zabieg literacki – udosłownienie przenośni. Historycznie kolej podziemna oznaczała siatkę abolicjonistów i innych życzliwych osób pomagających zbiegłym niewolnikom w czmychnięciu na północ kraju. U Whiteheada to faktycznie metro wożące uciekinierów między stanami. Element magicznego realizmu. Wozimy się więc kolejką głównie z niewolnicą Corą, która teoretycznie nie ma cech idealnej heroiny. Nie jest bardzo waleczna, samodzielna, dowcipna ani sprytna, raczej przestraszona, rozgoryczona, ale zdeterminowana. Przy tym jest fantastyczną główną bohaterką, bo budzi myśl „szkoda, że nie mogliśmy się poznać w innym życiu, w lepszym świecie”. Przez całą drogę kibicujesz biednej Corze, jak mało komu. Choć aktorka, która ją zagra w ekranizacji (Barry Jenkins od Moonlight uszykuje serial dla Amazona) powinna być pewnie kilkanaście lat młodsza, w trakcie czytania wizualizowałem sobie Thandie Newton, którą w podobny sposób lubię w Westworld.

Może to wynikać z konstrukcji powieści, która częściej niż w martyrologie wpada wprost w narracje przygodowe. Ktoś ładnie porównał ją nawet do gry planszowej. Bohaterce raz wyjdzie rzut kostką i trafi na bezpieczne pole z free parkingiem, a kolejnym razem musi się cofnąć do więzienia i przeczekać rundkę. Z racji tej konstrukcji i magicznego realizmu autor pozwala sobie na trochę literackiej swobody w kwestiach historycznych, mieszając wydarzenia, miejsca i daty. Ma na to dobrą wymówkę, bo „Kolej” nie jest książką historyczną, ale jest o uniwersalnych mechanizmach historii. Dlatego Cora ukrywa się przez kilka rozdziałów na strychu, jak Anne Frank, pada ofiarą eksperymentu w stylu szwedzkiej eugeniki i jest ścigana przez łowcę niewolników, który przemawia jak inkwizytor.

I chociaż książka łamie opisane tu filary sumienia, odzierając Corę i jej towarzyszy ze szlachetności typowych literackich i filmowych niewolników, dopingujemy ją twardo w jej ucieczce ku wolności. Aż przychodzi czas na bezlitosne pytanie – gdzie właściwie jest ta meta? Co czeka po ucieczce z niewoli? Bo wcale nie niwy nieba. Nie ma raju na Ziemi, Cora będzie miała ciężko wszędzie gdzie się uda. Jakby na świecie nie istniały żadne miejsca, do których można zbiec, a tylko takie, z których się ucieka. Czy ma się w takim razie zadowolić namiastką wolności? Większość opowieści o heroicznych ucieczkach pomija ten aspekt, ucinając sprawę w dogodnym momencie. I tu dochodzimy do sedna podróży „Koleją podziemną”. Umiemy trawić takie tematy tylko w formach historii pojedynczych osób, które wygrają naszą sympatię stosownymi cechami charakteru, ale już nie w kategoriach problemów systemowych. Myślimy o nieszczęściach tej postaci, o której losy śledzimy, ale nie przekładamy sobie jej niedoli na empatię wobec innych. Te informacje mieszczą się w dwóch różnych półkulach mózgu. Jestem pewien, że można by nakręcić taki film o małej dziewczynce uciekającej z Syrii, że nawet wyborca posłanki Pawłowicz zapłacze, ale nie zmieni to nic w jego postawie. „Bo to dwie różne rzeczy, nie porównuj”.

A porównuj. Codziennie jakaś Cora próbuje znaleźć gdzieś światełko w kolejowym tunelu i bezpieczną stację końcową.

Dodaj komentarz