Mr. Robot” to więcej niż „Fight Club” dla millenialnego pokolenia. Już nie anarchistyczny manifest, ale taki nowy „Moby Dick”. Epopeja o obsesyjnych fantazjach, pełna symboli, które wymykają się prostym interpretacjom. I wciąż czekamy, kiedy wieloryb wyłoni się z oceanu.

mr-robot-season-3

No puppet, no puppet, you’re the puppet. Dziwaczny, żałośnie brzmiący kawałek dialogu między Eliotem a Tyrellem w przedostatnim odcinku trzeciego sezonu. Od razu wydał mi się okropnie niezręczny, a przy tym frapująco znajomy. Na subreddicie Pana Robota szybko trafiłem na oczywiste wyjaśnienie. To tekst Donalda Trumpa z debaty prezydenckiej. Tak, Amerykanie wybrali sobie na przywódcę kogoś, kto na zarzut, że jest marionetką Rosjan, odpowiada z godnością tuptającego w złości papciami pięciolatka „Nie marionetką, nie marionetką, sama jesteś marionetką!”. W takiej rzeczywistości musi poruszać się „Pan Robot”. Ale na przekór deklaracjom z pierwszych odcinków nie próbuje sprzedać prostych recept popkulturowej wersji marksizmu. Jedynym niezmiennym motywem serialu, czerpanym z tej filozofii, jest alienacja. Kompletne oderwanie czynności pracy od produktu własnej pracy.

Alienacja to jedna z głównych cech kapitalizmu. System jest zaprojektowany tak, że ani trochę nie identyfikujemy się z tym, czym zarabiamy na wikt i nie czerpiemy z tego żadnej satysfakcji. Idea, która narodziła się, kiedy większość ludzi tyrała w fabrykach, wydaje się nawet bardziej ugruntowana, kiedy większość społeczeństwa spędza co najmniej połowę swojego życia, przenosząc cyferki z worda do excela albo przez telefon namawiając kogoś do kupienia droższego pakietu internetowego. Od tego problemu „Pan Robot” się zaczyna, do niego wraca niedługo po Rewolucji. We’re going full circle.

Mr Robot, season 3 premiere

Eliot odrywa się kompletnie od efektu swojej rebelii. W sklepach wiszą t-shirty z symbolami rewolucji, konglomeraty rozkwitają dzięki cyfrowej walucie, a miliarderzy zbijają polityczny kapitał na krytyce elit. My to wszystko już znamy. W Tesco kupimy „maski Anonimusa” wyprodukowane w Chinach, w H&M koszulki „Rage Against The Machine” uszyte w Bangladeszu, w Media Markcie miniarki bitcoina, a prezydentem jest koleś, który pulta się w debacie z tekstami „sama jesteś marionetką”. Systemowy wieloryb połyka przejawy buntu i wypluwa tylko nowe produkty. W skrócie: nie otake Polskę walczyliśmy. Niby nic oryginalnego, ale jakie to tutaj jest wymowne i osobiste! I jeszcze niejednoznaczne.

Pierwszy sezon „Mr. Robota” był o felerach korporacjonizmu, ale też o zagrożeniach filozofii z gatunku „czerwona pigułka”, radykalnych i chirurgicznych rozwiązań skomplikowanych problemów. Drugi o sprzecznych interesach pokoleń i rozwiewaniu złudzeń. Trzeci jest o alienacji i braku kontroli. Bo nie o ratowanie świata chodziło wcale Eliotowi, ale o zdobycie kontroli nad swoim życiem. Podobnie zresztą jak pozostałym bohaterom, Tyrellowi Wellickowi czy najbardziej zasługującej na empatię postaci w serialu, młodej pani agentce FBI. Wszyscy kończą ze smutnym przekonaniem, że są trybikami w brzuchu wieloryba, bez realnego wpływu na nic.

Wychodzi na to, że trzeci sezon to jeden wielki bummer. Z grubsza tak. Rami Malek nadal gra najbardziej beznamiętną, ro-bo-tycz-ną postać w historii telewizji i jestem szczerze zafascynowany faktem, że mamy zobaczyć go wkrótce w roli Freddiego Mercurego. Dostajemy jednak więcej napięcia i emocjonalnych momentów niż kiedykolwiek wcześniej.

Mr Robot, Elliot and Angela

„Mr. Robot” zawsze szanował inteligencję widza, nie kryje się więc z tym, że próbuje wzbudzać emocje przy pomocy znanych filmowych chwytów. Fantastyczna iluzja jednego ujęcia w odcinku piątym wywołuje poczucie intymności, a jednocześnie tensji i nerwacji. Surrealistyczny epizod ósmy zaczyna się komunikatem „zapraszamy na film” i przechodzi w tryb cinema scope. Usadza bohaterów w pięknych panoramicznych kadrach i z artystycznym przerysowaniem uwydatnia ich ból oraz zagubienie. Ta forma jest tu częścią swoistej metanarracji. Sam Esmail (showrunner serialu) po prostu wie, że w przypadku prawdziwej alienacji jedyne autentyczne emocje i oczyszczenie można odczuć za pośrednictwem filmów. Po lynchowskich udziwnieniach sezonu drugiego, trzeci na nowo wciąga w historię.

Wybitnym dodatkiem nowej serii jest Bobby Cannavale, który zasłużył na jakąś skromną choćby nagrodę za rolę gościnną. W najbardziej szokującej scenie finału dostarcza jedną taką linijkę dialogu, po której przeszły mnie ciary i pomyślałem tylko „to jest właśnie Aktorstwo”. To jedna z tych kwestii, którą studenci aktorstwa powinni sobie ćwiczyć samotnie przed lustrem aż osiągną podobną perfekcję. Kto oglądał pewnie wie dobrze, o czym mowa.

Inny pamiętny cytat sezonu to „I liked it” Eliota rozprawiającego się z porażką rewolty. Charakterystyczna intonacja nie pozostawia wątpliwości, że to nawiązanie do słynnej kwestii Bryana Cranstona z kulminacyjnej sceny innego znanego serialu. Koniec „Breaking Bad” był w popkulturze końcem pewnego sposobu konstruowania historii, w których jednostka wybitna, jak ten architekt z powieści Ayn Rand, przechytrza na koniec wszystkich swoim sprytem. „Mr. Robot” czasem odgraża się, że pójdzie tą drogą, ale to byłoby za proste jak na fabularny ton, który sobie narzucił. Uwielbiamy oglądać takie rozwiązania na ekranie i sobie o nich fantazjować, ale w prawdziwym świecie to tak nie działa, prawda? Raczej nie zobaczymy, jak Eliot i przyjaciele powalają wieloryba harpunem. Musimy poczekać, żeby dowiedzieć się, jak teraz nauczą się poruszać w jego bebechach.

Dodaj komentarz