Jak Feniks z pikseli
23-12-2016W czasach agonii gazet papierowych jeden polski tytuł prasowy dokonał czegoś wybitnego. Wstał z grobu i poszedł do druku. W zeszłym tygodniu „zadebiutował” kwartalnik „Przekrój”. I to z takim rozmachem, że nawet w kinie mnie zaskoczył reklamą.
Dotyk papierowej gazety kojarzy mi się natychmiast z okresem studiów i generowanym przez nie nadmiarem wolnego czasu. Wracałem sobie na przykład z jedynego wtorkowego wykładu o godzinie jeszcze porannej i kupowałem po drodze w markecie kilka dzienników i tygodników naraz. Nieraz z różnych stron politycznej barykady, żeby mieć bardziej „wszechstronny pogląd”, co dziś, w czasach ścierania się obleśnej propagandy, wydaje mi się rozkosznie naiwne. Stosy makulatury „Wyborczej”, „Rzepy”, „Polityki”, nawet zdechłego już dawno „Dziennika” (bez „Gazety Prawnej”) i prasy lokalnej na podwieczorek, sięgały mi w mieszkaniu studenckim sufitu, a w kiblu zbierały wilgoć. Dobre czasy, niedawno jeszcze „Spotlight” mi je przypomniał, rozczulając przy okazji.
Potem czytanie prasy utraciło godność. Zamiast wyprasowanej gazety do porannej kawy pojawił się smartfon do porannej kupy. Najbardziej wpływowe redakcje świata walczą jeszcze z koniunkturą, ukrywając dobre treści w internecie za paywallem, ale w biurach ciągną słomki za tym, kto zaopiekuje się redakcyjną złotą rybką, a kto zgasi światło. Do „życia w chmurze” przeszedł kilka lat temu amerykański „Newsweek”, a nie tak dawno w Wielkiej Brytanii miałem okazję kupić jedno z ostatnich papierowych wydań „The Independent”. „Przekrój” był jednym z pierwszych polskich tygodników, które padły ofiarą internetu i przyszłościowych modeli biznesowych.
W 2009 przyszedł Grzegorz Hajdarowicz i po wizjonersku przewidział, że już za chwilę Polacy będą używać piętnastu milionów tabletów, więc czas ratować drzewa i inwestować w aplikacje. Trochę się we wszystkim przeliczył i po kolejnej zmianie właściciela kultowy od czasów socjalu „Przekrój” padł wreszcie w 2013 roku. Teraz w formacie bliższym oryginalnej wersji tytułu ożywił go wydawca Tomasz Niewiadomski.
W czasach, w których gazety głównie drukują wczorajszy internet, a redakcje internetowe utrzymują się z klików w artykuły o majtkach Dody i brzuchu Lewandowskiej, kwartalnik „Przekrój” wygląda na ambitną próbę realizacji idei „wydrukujcie mi internet z ostatnich trzech miesięcy, ale po selekcji”. Bez tych wszystkich „Kryzys demokracji w Polsce [MEMY]” i komentarzy pod wpisami. I żeby się to mieściło zgrabnie w ciasnej przestrzeni A3.
Mamy tu na przykład obszerny i ciekawy wywiad z Marthą Nussbaum o prawach kobiet i polskim gniewie. Dzięki temu, że wyszedł dwa miesiące po Czarnym Proteście i nie musi naganiać klików, lajków i komentarzy, nie jest nasycony ideologiczną wojną i wypełniony sloganami. Wygląda jak inteligentna rozmowa dwójki ludzi. W dziale filmowym mamy też nawet małą kolumnę o „Bojacku Horsemanie”, która jest przyjemną odmianą po niepoliczonej ilości porcji niskokalorycznych internetowych tl;dr o pojedynczych odcinkach seriali.
I choć to wszystko ładne, estetyczne, fajne do wąchania i dotykania, a chwilami nawet ciekawe, to pojawia się pytanie: po co i dla kogo dzisiaj taki produkt. Formuła wymusza szybką dezaktualizację połowy treści albo obarcza je ciężarem oczywistości. Ale jak mówiłem, coś co się nazywa Kwartalnik „Przekrój” nie musi mieć kompleksu niedomiaru lajków i klików.
W „Śmierci gazet i przyszłości informacji” Bernard Poulet pisał, że jedyna nadzieja dla prasy papierowej leży w długim ogonie. Czyli w ludziach, którzy są gotowi zapłacić trochę więcej za ładnie wydany i posegregowany internet na papierze. Na razie teoria zadziałała, bo pierwsze wydanie gazety rozeszło się jakoś nakładem 50 tys. i nadchodzi dodruk. Sentyment przywrócił do życia winyle, może ocali też gazety.
Dodaj komentarz