Kilka lat temu oglądałem w kinie „Niesamowitego Spider-Mana”. Całkiem bez emocji – całkiem odwrotnie niż siedzący rząd niżej kilkuletni chłopiec, który z nerwów wił się w fotelu jakby chciał siku i każdą scenę akcji chłonął całym sobą, dokładnie tak jak dziecko powinno chłonąć magię klasycznego kina superbohaterskiego. Kiedy Spider-Man lawirował między kulami policjantów, młody nie wytrzymał napięcia i jęknął do taty: „Czemu oni do niego strzelają, przecież on jest dobry!”.

Pewnie jeszcze trudniej byłoby mu zrozumieć fabularne i charakterologiczne powikłanie tegorocznych komiksowych ekranizacji, zwłaszcza, że tak zaskakująco wielu dorosłych widzów też nie umie go rozwikłać. Czemu Batman masakruje Supermana, Punisher orze Daredevila, a Iron Man tłucze Kapitana Amerykę?

Ten ostatni pojedynek może być szczególnie niezrozumiały na poziomie emocjonalnym i wywoływać flashbacki z rozwodu rodziców.

Guys, stop fighting, just be friends.

captain_america_civil_war

Jeżeli spojrzymy na sprawę dojrzale, to w całej tej socjalowej zabawie w #TeamIronMan, #TeamCap i #PoKtórejJesteśStronie, teoretycznie nie chodzi wcale o to, kogo bardziej lubimy, ale o zajęcie stanowiska w dość istotnym i aktualnym dyskursie. Bo wszystkie tegoroczne filmowo-komiksowe wojny secesyjne są do jakiegoś stopnia kolejnymi iteracjami sporu o wyższość racji stanu nad racją prawa, który normatywiści toczą z relatywistami od stuleci. I trochę o to, co może najsilniej dzieli dzisiaj republikanów i liberałów/prawicę i lewicę (jakkolwiek to sobie nazwiemy) w sferze światopoglądu  – wybór między wolnością i praworządnością a bezpieczeństwem. I pytanie o to, czy w ogóle jest potrzebny.

W komiksie „Civil War” z 2006 roku, z którego najnowsza instalacja Kinowego Wszechświata Marvela pożycza tytuł, linię podziału między bohaterami i niewiele ponadto, rzeczywistość Ameryki Busha Juniora odbija się widno, jak dylematy epoki Reagana w „Watchmenach” Alana Moore’a. Tony Stark wysuwa się w nim trochę na pozycję takiego buszystowskiego obrońcy ustawy w stylu Patriot Act, która dla większych gwarancji bezpieczeństwa ma zaciskać pętlę na klasycznie amerykańskich wolnościach, idealistycznie czczonych przez Kapitana Amerykę. Kierowany teoretycznie słusznymi pobudkami Iron Man w swoim fanatyzmie zawiera jednak ryzykowny pakt z superłotrami Uniwersum, żeby siłowo narzucić swoją wizję świata bohaterom z Drużyny Kapitana. W filmie kość niezgody – kontrowersyjną ustawę Superheroes Registration Act, której esencją jest obowiązek ujawnienia przez wszystkich lokalnych superludzi swojej prawdziwej tożsamości, zastępuje dokument sprowadzający istotę sporu do prawnej odpowiedzialności za akcje bohaterów.

Kto strzeże strażników?

Czy Avengers mogą w dowolnej chwili wyrzucić nas z mieszkania, żeby zorganizować w nim centrum logistyczno-wypadowe i nie ponieść za to żadnej konsekwencji? Czy nie powinni być rozliczeni z błędów popełnionych w trakcie samowolnej misji? Z nieuzasadnionej w danej sytuacji przemocy? Czy trzeba im wybaczyć wszystko, tylko dlatego, że potencjalnie ocalili większy wolumen istnień ludzkich niż poświęcili? Do takich pytań sprowadza się zasadniczo dyskusja na temat racji prawa i racji stanu. Czy wszystkich powinny, niezależnie od okoliczności, obowiązywać jednakowe zasady, czy też władze (w rozumieniu jednostek odpowiedzialnych za porządek) mogą te zasady, w imię Większego Dobra i racji stanu, naginać i łamać? Albo inaczej – czy ewentualnego złego prawa należy przestrzegać, ignorując własne wyczucie etyczne?

Za twórcę koncepcji racji stanu bywa uważany Machiavelli, którego mantra „Cel uświęca środki” pobrzmiewa też w wersach innej tegorocznej superbohaterskiej konfrontacji – tej między Punisherem a Daredevilem. „Kiedy ja w nich uderzam, już nie wstają” – mówi o przestępcach Frank Castle, a miasto robi się bezpieczniejsze, w obliczu czego przekonanie Matta Murdocka o równych prawach każdego człowieka i obywatela tonie w kałuży krwi. W „Batman v Superman” z kolei zarówno protagonista Bruce Wayne, jak czarny charakter Lex Luthor, widzą zagrożenie w samym fakcie, że ktoś na Ziemi dzierży absolutną władzę, niepodporządkowany żadnym regułom – prawnym ani fizycznym.

daredevilpunisher

Rozdmuchujący tę myśl „Civil War” może być najambitniejszym do tej pory filmem Marvela. Chociaż podobne dekonstrukcje superbohaterskiego mitu były przeprowadzane wcześniej z większą erudycją, to konflikt Kapitana i Iron Mana dorabia na ładunku emocjonalnym.

No właśnie, to jest jak oglądanie rozpadu małżeństwa. Chociaż kłótnię rozpala zwykła różnica w światopoglądzie, to prawdziwa wojna wybucha, kiedy pojawiają się przesłanki osobiste, całe racjonalne myślenie głuchnie w szumie gniewu i pojawia się rozdarcie, którego nie idzie zaszyć żadnym kompromisem. Wtedy rozumiemy już, czemu naprawdę wszyscy superbohaterowie tego lata biją się ze sobą nawzajem.

Wątpią w siebie. Są tylko ludźmi. Dla małoletniego widza to prawdopodobnie najbardziej szokujące odkrycie.

Dodaj komentarz