Sowy i nietoperze
17-12-2016Prawdziwe napięcie jest w tych scenach, w których atmosfera sprawnie jak w grze w klasy przeskakuje wściekle między horrorem a żartem. Nie rozumiesz sytuacji ani intencji antagonisty. Nie wiesz, czy kolejny jego ruch okaże się wszystkim czy niczym. Nie stresujesz się, kiedy Hannibal zabawia się z ofiarą, bo już wiesz dokładnie, w jakim kierunku to pójdzie. Za to kwas z brzucha podchodzi do przełyku od narracji takich jak odcinek „Shut up and Dance” z „Black Mirror”, „That’s My Dog” z „Sześciu stóp pod ziemią” albo „Funny Games” Hanekego. „Nocturnal Animals” pośrodku teksańskiego niczego wrzucają w taką właśnie mistrzowsko zagraną i wyreżyserowaną immersyjną scenę, która patroszy psychikę i skręca żołądek stresem. A to tylko początek szkatułkowej powieści o osobistym przepracowywaniu żalu, urazy i swoich błędów życiowych perwersyjnymi sposobami.
Nowy film Toma Forda otwierają grube gołe stare baby (tak, używam tej frazy rozmyślnie, żeby zwiększyć liczbę odwiedzin z Google’a) tańczące i twerkujące na wystawie modern artu. To już zwiastuje, że ładujemy się w dziwne doświadczenie. Ten dyskomfort z niepokojem już nigdy się nie rozrzedzają. Ani kiedy postarzona, umalowana i ubrana na żałobną matronę Amy Adams rozmawia z kłamliwym bieżącym mężem, ani tym bardziej, kiedy zaczyna czytać książkę byłego męża, wypełnioną koszmarami zainspirowanymi być może przebrzmiałymi akordami ich wspólnego życia. Historia w historii, czyli fabuła lektury Amy Adams, to zbrodnia i kara bez moralitetu. Revenge story, może nieklasyczna, ale B klasy. Historia właściwa filmu dotyka już spraw straty i zemsty w świecie wrażliwszych ludzi i bardziej wyrafinowanych metod.
Jake Gyllenhaal pasuje aparycją do roli superbohatera, ale zamiast odpalać cygara dolarami od Marvela wybiera z konsekwencją dziwne role w dziwnych filmach i przepoczwarza się w jakieś kreatury i odszczepieńców. W obu historiach „Zwierząt nocy” odgrywa człowieka wielu słabości postawionego w stresujących sytuacjach. Jako bohater książki pozwala się kompletnie sterroryzować na pustkowiu w Teksasie ekipie rednecków z niebieskiego jeepa, którzy – na jego obronę – ogładą przypominają kanibalów z książek Jacka Ketchuma. Jest wśród nich Aaron Taylor Johnson, którego nawet bym nie poznał, gdybym nie wiedział wcześniej o jego metamorfozie.
Ziomek dawał radę w „Kick-Assie”, ale kiedy to było i kto to pamięta. Potem niby awansował na aktorską listę A, bo pojawiał się w superhitach, ale te jego mdłe role wypadały z pamięci zaraz po napisach i był na najlepszej drodze do zostania nowym Samem Worthingtonem. A tu koleś rozpruwa psyche. Ciągle chcesz mu przypierdolić w środek twarzy, ale boisz się podejść na odległość kija, bo nie wiesz, co wtedy zrobi. Obłędny półkretyn psychopata z chowu wsobnego i zaskakująca, ale zasłużona nominacja do Złotego Globu. Jake Gyllehaal oczywiście wymięka z starciu z jego paką, nie ratuje natychmiast swojej książkowej rodziny z lepkich łap i wpada w jakąś pourazową katatonię, więc pod swoje skrzydła bierze go inny aktorski wymiatacz Michael Shannon, który gra Michaela Shannona lepiej niż ktokolwiek na świecie.
Cała ta książka coraz mocniej nawiedza Amy Adams w snach i na jawie, ściągając upiory przeszłości. Nie wiadomo, czy to groźba, zemsta za zaszłe krzywdy, czy fala natchnienia po boleściwym rozstaniu zmotywowała Jake’a pisarza. W „Świecie wg Garpa” Garp pisze o osobistej stracie podobnie perwersyjną książkę, bolejąc przy tym, że już nie jest w stanie pisać o niczym innym niż on sam. Podobnie jak myśli Garpa film staje się plątaniną wspomnień i fantazji, a zagadka „co chciał autor powiedzieć” – swojej eksżonie w tym wypadku – wzmaga nerwowość. Lista krzywd większych i mniejszych, które Jake przetopił w książkę powoli się odkrywa – największej nie mogę ujawniać, ale jedną z podstaw jest brak wiary Amy w twórczość męża. On wyznaje jej z pisarską szczerością, że wybrał pisanie zamiast „prawdziwej pracy”, bo to jedyne zajęcie, które pozwala ocalić każdy moment przed zapomnieniem i zatarciem. „Mógłbyś spróbować pisać o czymś innym niż ty sam”, odpowiada mu ona. Dopiero po latach od brzydkiego rozwodu znajduje Jake siłę, żeby napisać opowieść, która mrokiem i szczerością poruszy jego żonę. Jak pisał Irving, pisarze to lekarze, którzy wszędzie widzą tylko przypadki nieuleczalne.
Dodaj komentarz