Ten dzień, w którym niebo z twardą ziemią łączy pierwszy zimowy śnieg przypomina mi najczęściej dwie rzeczy. „Pierwszy śnieg” Jo Nesbo albo nowelę graficzną Craiga Thompsona „Blankets. Pod śnieżną kołderką„. Jako że wyjątkowo nie mam dziś nastroju na seryjnych morderców, to będzie krótka wrzutka o tej drugiej książce.

blanketsraina

Nie, to nie kolorowanka antystresowa, weźcie swoje kredki gdzie indziej.

Mimo ciepłej i milusiej jak mały kotek obietnicy z tytułu oraz okładki, książka zamiast zalewać bijące serduszko miodem i mleczkiem torpeduje od razu takimi tematami, jakie zazwyczaj omawia się w pozycji poziomej i przy rozliczeniu godzinowym z rozmówcą. To pierwsza część wstępnej rekomendacji. Druga jest mniej przekonująca: to może być najlepszy komiks, jaki czytałem. Albo chociaż bliski tym najdroższym klejnotom anglosaskiej sztuki obrazkowej jak „Watchmen” albo „V for Vendetta”. Może nie ma tu przesłania dla ludzkości, monumentalnego socjologicznego tła ani przebiegłej dekonstrukcji gatunku, ale, shit you I not, będzie to najszczersza i najbardziej osobista książka, jaką przeczytacie. A jak jakiś autor zbierze odwagę na niepokazową szczerość („niepokazowa szczerość” ma to do siebie, że w przeciwności do „bezwstydnej szczerości” typowej dla jurnych autorów inspirowanych Hankiem Moodym, nie pozbywa się mikrogranulek zawstydzenia i nieśmiałości, przez co wypada bardzo naturalnie), to należy mu się jakiś cholerny szacunek.

Sam Craig Thomspon (albo ktoś, kto mu pisał blurby, nie pomnę) zrekapitulował swoją autobiograficzną powieść tak, że jej celem jest odtworzenie tego unikalnego uczucia, które towarzyszy zasypianiu obok kogoś po raz pierwszy. Nie w sensie seksualnym, tylko bardziej niewinnym. Nie endorfiny i oksytocyny, ale poczucie bliskości, wzajemnego zaufania i komfortu, intymność bez intymnych części. Coś jak powrót do bezpiecznej kołyski, w której cały zewnętrzny świat traci na znaczeniu. Masz odczucie, że leżysz tak właśnie z narratorem pod jednym kocem i on otwiera się przed tobą, cichym głosem kompletnego introwertyka zaczyna zwierzać ze wszystkiego. WSZYSTKIEGO. I najpierw wiercisz się w niezręczności, ale zaraz rozpływasz się w nurcie tej opowieści, która płynie sobie jak chmura w średnio wietrzny dzień.

blankets3

Opowiada najpierw o swoim dzieciństwie w ultrakatolickiej rodzinie w zapyziałym i zaśnieżonym Wisconsin, o rodzinnych interakcjach, w których więcej było straszenia szatanem i piekielnym ogniem niż miłosierdzia. Opowiada o tym, jak robił za worek treningowy w szkole i w domu. Opowiada dalej o swojej pierwszej miłości z chrześcijańskiego obozu letniego i o towarzyszącym jej złowrogim zapachu siarki z piekielnego dna. O walce instynktu z wpojonym dogmatem. O wstydzie i zagubieniu. Wreszcie o tym, jak musi się od tej pierwszej niedojrzałej miłości uwolnić identycznie jak od ortodoksji swojej wiary, żeby wreszcie złapać w życiu oddech i równowagę. Zanim ją łapie, ratuje go eskapizm.

Najpierw mały Craig zasypia obok swojego młodszego brata, a ich łóżko bywa z mocą wyobraźni samotną łodzią na rozgniewanym oceanie, która chroni ich przed sztormem rodzinnych awantur, choć ten braterski sojusz nie zawsze wytrzymuje każdą falę. Na Nickelodeonie leci taka bajka o królikach, które uczą dzieci, jak być dobrym dla młodszego rodzeństwa. Ta część historii „Blankets” jest o tych z nas, którzy nie mieli w dzieciństwie takiego fajnego coacha życiowego jak Pani Królikowa, więc teraz wielu błędów żałują, nawet jeśli w retrospektywie wydają się drobne i nieistotne.

blankets kadr

Potem poznaje Rainę, a ta znajomość zamiast potoczyć się według scenariusza zapisanego w chromosomach zmienia się w epicką walkę o jego duszę, zakłócana ciągle rodzinnymi kłopotami, społeczną presją i niesprzyjającymi okolicznościami. Przytłoczony tym wszystkim narrator znowu ucieka w fantazje, tym razem sformalizowane na papierze, znajdując w nich jedyną stałość i stabilność do czasu aż nabierze kurażu i wyrzeźbi samodzielnie filary własnej osobowości z gliny tych wszystkich doświadczeń.

Dwie strony z komiksu Craiga Thompsona regularnie do mnie wracają razem z tym pierwszym śniegiem za oknem. Dwie strony o tym, że możemy ścigać się ciągle z ludźmi wkoło, rywalizować z nimi, przeskakiwać ich i pocieszać przewagą, ale najtrudniej zawsze jest wygrać ze swoim własnym niezdarnym człowieczeństwem.

AAABLANK

BLANKETS_GAME

BLANKETS_GAME2

I o tym warto pamiętać, kiedy breja śniegu i błota zalewa buty.

Comments are closed here.