Bondage i feminizm trzeciej fali, czyli sekrety Wonder Woman
30-05-2017Wonder Woman gasi pożar, który rozniecił się w Uniwersum DC. Jeszcze przed premierą zbiera przykładne recenzje, ciągnie ku światłu zbolałe dupy tych naburmuszonych sztubaków Supermana i Batmana, jak na prawdziwą ikonę superbohateryzmu i feminizmu jednocześnie, prawda, przystało. I bardzo dobrze, bo się jej ten sukces należy, już zbyt długo czekała za kulisami na swoją zapowiedź. Trochę dłużej na swój własny film (na tapecie Warner Bros. od kilkunastu lat) poczeka jeszcze jej twórca. Też feminista, wielki przyjaciel kobiet, szanowany akademik, entuzjasta sadomaso, dominacji i nietradycyjnego modelu rodziny, ciekawa postać ogólnie.
Bo wiecie, niby chodzi o emancypację, to lata czterdzieste, kiedy Wonder Woman się pojawia, ale zamiast zostać inżynierem, budować rakiety kosmiczne i dawać przykład dziewczynkom, czy coś, robi piruety półnago. Do tego zarabia jako sekretarka i w co czwartym kadrze komiksowym daje się związać. To jak jest w końcu z Cud Kobietą i jej feminizmem?
No właśnie, żeby to zrozumieć trzeba rzucić okiem na biografię jej pomysłodawcy i twórcy pierwszych albumów. Wszystkie jego brudy i szkielety z szafy wywleka bez litości dziennikarka New Yorkera Jill Lepore w książce „The Secret History of Wonder Woman„. William Moulton Marston był jak kółeczko ying-yang, sklejony ze sprzeczności. Był psychiatrą i materiałem do poszerzonej psychoanalizy. Wygłaszał intelektualną wyższość kobiet i wierzył w ich naturalną uległość, blokując też kobietom swojego życia drogę rozwoju zawodowego. Wymyślił wykrywacz kłamstw, sam kłamał przez całe życie. Przede wszystkim na temat swojej rodziny, która jeszcze dzisiaj byłaby tematem na „Rozmowy w toku”, a w latach trzydziestych i czterdziestych podlegałaby pewnie pod egzorcyzmy, gdyby prawda wyszła na jaw.
Podobnie jak wielu superbohaterów, Marston miał dwie tożsamości. Konserwatywnego profesora w marynarce śmierdzącej kulką na mole i libertyńskiego fetyszysty z szufladą pełną zabawek, od których Sasha Grey by się zarumieniła. Jego pierwszą i oficjalną żoną była inteligentka, adwokatka i psycholożka z akademickiego środowiska, Sadie Elizabeth Holloway. Jedna cząstka inspiracji dla postaci Wonder Woman. Kilka lat po ślubie Marston nawiązał romans z drugą cząstką inspiracji, studentką Olive Byrne. Wkrótce przyprowadził kochankę do domu, żeby zapytać żonę, czy może z nimi zostać. Żona się zgodziła. A przynajmniej nie zaprotestowała. Z każdą z kobiet Marston miał dwójkę dzieci. Małżeński trójkąt zawarł układ z podziałem ról. Formalna żona mogła pracować, a nieformalna doglądała potomstwa, choć wedle oficjalnej wersji ojciec jej własnej dziatwy wyjechał za morze i zszedł. Z czasem w ich życiu pojawiła się też trzecia cząstka inspiracji Wonder Woman, pomieszkująca na strychu new age’owa feministka Majrorie Wilkes Huntley, która przewija się raz po raz przez książkę Jill Lepore. Twórca Wonder Woman żył więc niczym Pan w haremie, czy raczej w konstrukcji społecznej, na którą nie było jeszcze wtedy odpowiedniego słównka – throuple – ale wszyscy domownicy utrzymywali, że są tym układem zadowoleni.
Pomysł na Cud Kobietę Marston sprzedał wydawnictwu DC bezczelnie kapitalistycznym argumentem. Będziecie mogli opychać te swoje rysunki nie tylko małym chłopcom, ale też małym dziewczynkom. Penetracja nowych rynków. Ale koncept postaci i jej historia ociekają ideami sufrażystek, z którymi autor głośno sympatyzował. Nieformalna żona Olive Byrne była zresztą siostrzenicą legendy amerykańskiego ruchu feministycznego, założycielki Planned Parenthood, Margaret Sanger. Związana Wonder Woman to obrazek równie kanoniczny jak Wonder Woman uwalniająca się z więzów narzuconych przez mężczyzn. Orzeł i reszka. Marston tłumaczył to symbolizmem. Wiązanie to społeczny ucisk. Zerwanie łańcucha to właśnie emancypacja. „The Secret History…”, nie negując tej linii obrony, sugeruje jednak prostsze wyjaśnienie. Marstona jarało wiązanko.
Ale to nie tylko fetysz. Autor miał to przekonanie, że w umyśle każdej kobiety zaklęte jest pragnienie podporządkowania, naturalnie uwarunkowana spolegliwość. A jednak Wonder Woman zawsze uwalniała się z ucisku o własnych siłach. Silna i niezłomna. W 1972 roku superbohaterka pojawiła się na okładce redagowanego przez żonę formalną (wówczas już wdowę po Marstonie) Elizabeth Holloway, popularnego magazynu Ms., wraz z podpisem „Wonder Woman na prezydenta”.
Diana bywała jednak atakowana tak z pozycji mizoginistycznych, jak feministycznych. Wewnętrzna sprzeczność. Jak jej autor. Niezmordowanie toczą się dyskusje na temat jej miejsca w historii. Narzędzie progresu czy represji poprzez asocjację z autorem? Marston wierzył we wrodzoną uległość kobiet, podpierając w dodatku tę teorię wywodami o hormonalnym zróżnicowaniu płci, co na papierze czyniłoby go mizoginem i hipokrytą do tego. Tyle tylko, że twórca wyrażał się zawsze o tej uległości pochwalnie, nie z lekceważeniem czy wyższością. Zamiast wymachiwać siusiakiem w jakimś braterskim kolektywie dla glorii machismo, sugerował mężczyznom, że sami powinni zaczerpnąć trochę tej pokory. To pokora czyniła kobiety w jego zakręconej filozofii lepiej uwarunkowanymi do rządzenia światem od wymachujących siusiakami mężczyzn. „Jedyna nadzieja na pokój, to nauczyć ludzi kochających wiązanie, jak cieszyć się z bycia związanym. Stworzymy stabilne społeczeństwo oparte na zdrowych relacjach, kiedy wyzbycie się kontroli stanie się atrakcyjniejsze od kontrolowania” – miał mówić człowiek, który dał światu najsłynniejszą superbohaterkę. Jego feministyczny pogląd sklejony był silnie z erotyczną preferencją, niemniej to wizja matriarchalnej utopii, jak rodzima Paradise Island Diany Prince, w której amazońskie skromne outfity naprawdę są wyrazem obyczajnej swobody i wzajemnego zaufania, nie zaś uprzedmiotowienia, łaskotała go w tył głowy.
Ostatecznie, w roku swojej śmierci Marston miał bronić przed szefem DC sensu istnienia Wonder Woman słowami, których Patty Jenkins używa dzisiaj do promocji swojego filmu. Te komiksy się opłacają, bo dobrze sprzedają się dziewczynkom, ale pełnią też przy tym bardzo ważną rolę. Uczą je, że mogą być kimkolwiek chcą.
Dodaj komentarz