To była dziwaczna przygoda. Kilka lat temu tabloidy zasiały ferment, że w Poznaniu grasuje seryjny morderca, a ulice spowił fetor pierwotnego strachu… Nie no, hiberbola taka. Tak naprawdę ktoś się dopatrzył jednego modusu operandi w dwóch ciałach znalezionych w piwnicach i wydukał prasie dwa słowa za dużo. Nagłówki się wyklikały w kilka dni i wątek umarł. Pracowałem wtedy w lokalnym portalu newsowym i zasugerowałem na czasie temat o głośnych sprawach seryjnych morderców z naszego miasta. Choć tekst ostatecznie nie powstał, w jedno osobliwe przedpołudnie zdążyłem odwiedzić dwóch z nich.

Mindhunter, Anatomia ludzkiej destrukcyjności

Mindhunter Davida Finchera, serial, który od paru tygodni możecie oglądać na Netflixie, stawia pytania podobne do tych, które mnie wtedy trawiły. Bo klasyczne kryminały pytają tylko „kto?”. „Kto zabił?”. Rozwiązanie tej zagadki wystarczy też w pracy większości klasycznie myślących śledczych. Nowoczesne kryminały z twistem w formule stawiają pytanie „jak?”. „Jak go dopadniemy?” w „Columbo” albo „jak on się z tego wywinie?” w przypadku „Dextera”. „Mindhuntera” natomiast interesuje tylko pytanie „dlaczego?”. Dlaczego ktoś rozczłonkowuje innych ludzi albo trzyma głowy w lodówce.

Sprawdziłem listę wszystkich schwytanych w Polsce seryjniaków na Wikipedii i okazało się, że dwóch wyjątkowo paskudnych miałem praktycznie pod nosem. Są pochowani na cmentarzu obok pętli tramwajowej, z której codziennie dojeżdżałem do centrum. Poszedłem do nich, żeby cyknąć kilka zdjęć, ale głównie z ciekawości. Czy ktoś o nich pamięta? Co mają napisane na nagrobkach? Czy coś ich odróżnia od mogił sąsiadów? Czy ktoś regularnie przychodzi tam splunąć z pogardą? To co zobaczyłem, mnie zaskoczyło.

Holden Ford, Mindhunter

Nie wiem, czy Tadeusz Kwaśniak spoczywa w spokoju, ale na pewno na uboczu. Jakby odseparowany od innych martwych. Na skraju miłostowskiej nekropolii, przy płocie i między drzewami. Aresztowany za gwałt i morderstwo pięciu chłopców, choć przypisuje mu się więcej ataków na terenie całej Polski. Zwany „Ręcznikowym dusicielem”, od swojego okrutnie banalnego narzędzia zbrodni. Szukał ofiar w różnych częściach kraju, jak podręcznikowy seryjny morderca. Ostatnią dopadł w rodzinnym Poznaniu – dzieciaka z Rataj. Właściwie przedostatnią, bo finalnego mordu Kwaśniak dokonał na sobie. Powiesił się w celi na kawałku bandaża. Równie banalne narzędzie samobójstwa. Gdyby żył, byłby już na wolności. 24 lipca 1991 roku, data śmierci widnieje pod znakiem krzyża. Płyta nagrobna grafitowa, czysta i porządna. Wokoło też schludnie. Sztuczne kwiaty w wazonie i wypalony znicz. Jeszcze do niedawna ktoś musiał troszczyć się o nagrobek. Żony ani potomków Kwaśniak nie miał, przynajmniej wedle dostępnych informacji. Jacyś przyjaciele? Wyznawcy? Rodzice? Dla matki dziecko zawsze pozostaje dzieckiem i w tym kontekście ta myśl potwornie mnie dołuje. Jak wspomnienie Tildy Swinton w „Porozmawiajmy o Kevinie”. Nic nie sugeruje, że grób nie należy do kolejnego prawowitego, przedwcześnie zmarłego obywatela.

O tropieniu Kwaśniaka można przeczytać sporo w reportażu „Mężczyzna w białych butach” i książce „Policjant” byłego gliniarza Jerzego Jakubowskiego, ale o psychice mordercy wiadomo niewiele. Młodość spędził w zakładach karnych, skazany za „czyny lubieżne”. Holden Ford z „Mindhuntera” na pewno zainteresowałby się wpływem tej izolacji na eskalację jego przemocy, ale dostępne źródła milczą na ten temat.

Mindhunter

Kolejna mogiła, którą odwiedziłem była kontradykcją miejsca spoczynku Ręcznikowego. Okazała się nie tyle zaniedbana, co skonsumowana przez matkę naturę. Grób Edmunda Kolanowskiego mieści się w starszej części cmentarza na Miłostowie i wygląda jak zwykłe chaszcze, w których nawet zwyginany denaturatem lump nie chciałby się odlać. Żadnych resztek tablicy, krzyża z patyków, nawet prostokąta z kamieni. Tylko na bazie cyfrowego planu nekropolii wywnioskowałem, że jestem na właściwym miejscu. Bardzo ponura ironia losu pobrzmiewa w fakcie, że Edmund jest pochowany właśnie tutaj. Tytuł obszernego reportażu, który ukazał się kilka lat temu w „Wyborczej” nazywał go „człowiekiem, który nie powinien mieć grobu”.

Kolanowski nie ma swojego odpowiednika w popkulturze, ale to typ porypany na równo z Edem Geinem, Jeffreyem Dahmerem i psycholami, z którymi gawędzą chłopcy z „Mindhuntera”. Osoby wrażliwsze oraz nieletnie mogą pominąć resztę tego akapitu, bo będę wymieniał kilka dokonań tego indywiduum… No dobra, Mundek przyznał się łącznie do trzech morderstw młodych kobiet i pięciu eskapad na Miłostowo celem wykopania i profanacji świeżych ciał. Zwłokom swoich ofiar i tym z cmentarza wycinał części intymne, z których montował sobie akcesoria seksualne. Resztę ciekawostek zainteresowani doczytają sobie w materiałach źródłowych, bo nie chciałbym, żeby mi CBŚ penetrował stronę śladem podejrzanych słów kluczowych. Krótka przerwa na zdjęcie sympatycznego grubasa i zaraz wracamy.

mindhunter ed kamper

Zaburzeń Kolanowskiego nikt wcześniej nie badał, a że miał, co opowiadać, to stał się kopalnią przypisów dla psychiatrów i jego portret psychologiczny jest dość szczegółowo sporządzony. I nie wygląda z niego groźny psychopata, tylko poczciwy Zenek, zbyt wstydliwy, żeby zagadać do dziewczyny. Wiemy, że pierwsze doświadczenia seksualne, które ukształtowały mu psyche, wiązały się z podglądaniem zwłok w kostnicy. Zaszedł tu hardkorowy przypadek imprintingu.

W przypadkach Kolanowskiego, Kwaśniaka i interlokutorów z „Mindhuntera” powracają więc motywy życiowego niespełnienia. W „Anatomii ludzkiej destrukcyjności” Eric Fromm stawia anty-freudowską tezę, że popędem silniejszym od wszystkich pierwotnych żądz jest u człowieka pragnienie wywierania wpływu, pozostawienia po sobie śladu na świecie. Tylko więc ci, którzy nie mają możliwości tworzenia, skłaniają się ku destrukcji, ulegając tej samej potrzebie sprawczości.

Czy faktycznie odpowiedź może być na tyle prosta? Kolanowski, Kwaśniak i Kamper byliby innymi ludźmi, gdyby nie zostali w doku startowym skazani na niespełnienie i spętani własną nieskutecznością? David Fincher pokazuje, że to bardziej skomplikowane.

Mindhunter, Wendy Carr

Fincher ma sławę najmroczniejszego reżysera nie tylko dlatego, że w jego filmach nikt nie zapala górnego światła w mieszkaniu. Świetnie potrafi zasugerować widzowi różne popaprane rzeczy, nie epatując przy tym okrucieństwem ze slashera. „Siedem” było więc gwałtem przez oczy bardziej kiereszującym mózg niż wszystkie „Piły” pospołem. „Mindhunter” udowadnia, że jego prawdziwą fascynacją nie były jednak nigdy najmroczniejsze zakamarki psychiki zbrodniarzy, ale ich odbicie w oczach zdrowo zwyczajnych obywateli. Pierwszy raz zgłębił temat obsesji zwykłego człowieka na punkcie zbrodni w „Zodiaku”. Tutaj go rozwija i przedstawia różne podejścia i punkty widzenia.

Agent Bill Tench to gliniarz ze starej gliny, a przy tym average joe. Wyuczył się na teoriach Lombroso i wierzy w twarde uwarunkowania dzielące przestępców od normalnych, a przy tym nie chce grzebać w psychice szaleńców, bo boi się, że przesiąknie ich złem. Doktor Wendy Carr prezentuje podejście czysto akademickie. Nie chce poznawać ludzi i ich subiektywnych wrażeń, ale budować modele badawcze ze skodyfikowanych odpowiedzi na formularzowe pytania. Holden Ford odróżnia zrozumienie od wyrozumiałości, więc wydaje mu się, że pojmuje seryjnych morderców. Myśli, że może pstryknąć przełącznik w swojej głowie i myśleć jak oni, więc potrafi nimi manipulować. Naiwność przekonania o własnej omnipotencji ujawnia się, kiedy tylko Holden wychodzi poza familiarne, laboratoryjne warunki. Ratlerek, który obszczekiwał Rottweilery zza płotu, do czasu aż znalazła się dziura. Jest jeszcze Debbie, dziewczyna głównego bohatera. Z tymi swoimi książkami Durkheima i Goffmana, i wolną miłością, reprezentuje ujęcie socjologiczne. A w ujęciu socjologicznym zbrodniarze są tylko anomalią, bardziej destrukcyjna staje się natomiast działalność takich narcystycznych obsesjonatów jak Holden, skorych do społecznej kontroli i prewencji pod dyktat własnego widzimisię. Debbie odrzuca więc Forda z całym jego podejściem.

Mindhunter Debbie

I jesteśmy wreszcie my, postronni obserwatorzy. Odrzucający wszystkie te podejścia, bo związani subiektywizmem. Wracam tu myślą do kontrastu między grobami Kwaśniaka i Kolanowskiego. Jeden niepozorny, zupełnie zwyczajny i wtopiony w otoczenie, drugi wyparty za margines, pochłonięty przez nicość, ukryty głęboko pod ziemią. Podobnie jest z wizerunkiem zbrodniarzy za ich życia, powłoka decyduje o wszystkim. Ed Kamper jest sympatycznym grubasem, bo ładnie się wysławia. A oskarżenia o molestowanie pod adresem dyrektora to na pewno nieporozumienie, bo ten jest takim fajnym gościem. Powracający często w serialowych dialogach Durkheim miał koncepcję, że społeczeństwo nie jest sumą jednostek, ale tworem kształtującym jednostki. Jednostka nie chce odstawać, więc trzyma się norm społecznych. Tyle, że to dwustronny mechanizm. Społeczeństwo nie lubi odstępstw, ale zadowala się pozorami normy, dopóki więc anomalia nie robi się nieznośnie ewidentna, społeczeństwo chętnie przymknie oko dla spokoju i harmonii.

Dodaj komentarz