Najlepsze filmy 2017 roku, których nie mogliście zobaczyć w kinie
30-12-2017Na początek proszę docenić, że zrezygnowałem z wabiącego kliki, krnąbrnego tytułu „Filmy, które przegapiliście w 2017 roku”, bo wiem, że w 2017 roku portaliki popkulturowe czytają tylko inni blogerzy popkulturowi, a reszta ogląda TVP. Oto więc lista najciekawszych filmów zeszłego roku, których nie mogliście obejrzeć w polskich kinach, a jedynie na streamie, w innym odmęcie internetu, na jakimś festiwalu, w samolocie albo zagranico.
Pewnie i tak je przegapiliście.
Brigsby Bear
Mark Hamill na odludnym pustkowiu wykłada rozdartemu pacholęciu swoje mądrości, potem okazuje się, że skrywa też mroczne tajemnice z przeszłości, nic nie jest takie jak się wydaje… taa, „Miś Brigsby” zagrał to wszystko przed „Gwiezdnymi wojnami”. Najfajniej jest oglądać ten film w ciemno i bez założeń, ale dla tych, którzy potrzebują jakiegoś bryka, streszczę, że to jak „Pokój” (ten z Brie Larson), ale z nostalgicznym twistem i masą dziwactwa na przełamanie traumy. Ładny, przyjemny, rozczulający.
Colossal
Najbardziej niedorzeczny film roku jest jednym z fajniejszych. Anne Hathaway gra laskę, która generalnie nie ma w życiu problemów i trosk, chyba że akurat trzeźwieje. Wykopana z mieszkania swojego konkubenta, wraca do rodzinnego miasteczka, gdzie odkrywa, że jeśli o określonej godzinie wdepnie na plac zabaw, w Seulu materializuje się potwór większy od wieżowca, który naśladuje jej ruchy i demoluje przy tym miejski krajobraz jak spity kuzyn Godzilli. Tyle wynika z trailera, na szczęście to tylko jakaś 1/3 całego filmu, który jest zręczną metaforą patologicznych związków z mocnym zakończeniem.
Good Time
Robert Pattinson poszedł za przykładem swojej ziomalki Kristen Stewart i przyczaił się w kinie niezależnym, gdzie powoli buduje renomę. Tutaj gra wybitnego penera, takiego cwaniaka, który bez żenady cię oskubie z ostatniego fajka na przystanku nocnego. Typ nagrywa robotę, razem z niepełnosprawnym umysłowo bratem mają okraść bank. Żaden z nich nie jest geniuszem zbrodni, więc skok prawie się udaje, ale zupełnie nie i brat ląduje w bagiecie, która nie jest, oględnie mówiąc, stosowną safe zone jak na jego kompetencje społeczne. Robert próbuje więc skołować pieniądz na kaucję i tragikomicznie mu to nie wychodzi. Film z tropem, który bardzo lubię – jedna noc, ciąg niecodziennych zdarzeń. Trochę młóci.
Ingrid Goes West
Ludzie z Instagrama. Kim są, czego pragną? Dlaczego budzą się rano w pełnym mejkapie? Dlaczego jedzą na obiad komosę i pasztet z awokado? Może wcale ich nie jedzą, tylko robią im zdjęcia i wyrzucają? Macie tu film, który nie boi się podążać za tymi pytaniami granicznymi. Aubrey Plaza jako insta-stalkerka jest jeszcze bardziej psychodeliczna niż w scenie tańca z „Legionu”, ale przy tym godniejsza empatii i jak się okazuje, wszyscy jesteśmy trochę jak ona.
Logan Lucky
Steven Soderbergh zakończył swoją bulszitową emeryturę i wrócił do robienia tego, co lubi najbardziej, czyli lekkich filmów o heistach. Tym razem w świecie rednecków. Tory wyścigowe NASCAR, bójki w barze, ciężarówki, tipsy i białe kozaki, kretyńskie akcenty Channinga Tatuma, Adama Drivera i Daniela Craiga oraz przesadnie skomplikowany plan skoku na kilka ton gotówki.
Wind River
Film scenarzysty „Sicario” i „Hell or High Water”, czyli będzie ponuro. W rezerwacie rdzennych Amerykanów myśliwy grany przez Jeremy’ego Rennera znajduje na ośnieżonym pustkowiu ciało młodej dziewczyny. Na autonomicznym terenie natywów podział kompetencji w służbach porządkowych nie jest zbyt klarowny, więc nieopierzona agentka FBI grana przez Elizabeth Olsen przyjeżdża na miejsce, żeby zakwalifikować zbrodnię i ustalić jurysdykcję, ale natrafia na opór lokalnej społeczności i nowe problemy. Dobre, mocne noir.
The Meyerowitz Stories
Film Netflixa ze złymi aktorami w bardzo dobrych rolach. Wbrew tytułowi nie ma tu żadnej historii, ale są dialogi. Tu jest fajny wideo esej o tym, jak Noah Baumbach filmuje realistyczne dialogi. W większości fikcji dialogi są cięte równo jak nożem do tektury, a w „Meyerowitz Stories” możemy, jak na autentycznym nagraniu z rodzinnego archiwum przyjrzeć się, jak naprawdę ze sobą rozmawiamy. Przekrzykując się nawzajem, deflektując, przekonując bardziej siebie niż rozmówcę. Odświeżające.
Detroit
Filmy Kathryn Bigelow z oporem trafiają do Polski, zwykle dopiero wtedy, kiedy przygruchają jakieś Oscary. Tu reżyserka rozgrzebuje kolejny temat historyczny na czasie, zamieszki na tle rasowym w Detroit w 1967 roku. Rozbija swój film na kilka części, najtrudniejszą z nich kręcąc jak rasowy horror, przy którym „Get Out” śmiało można kwalifikować jako komedię. Jeden z tych filmów, po których potrzeba wziąć długi prysznic i zmyć z siebie smród ludzkiej ohydy.
2 komentarze