Nic się nigdy nie kończy
10-11-2019Kilka lat temu importowałem sobie papierowe wydanie „Watchmen”, ale dopiero teraz zauważyłem, że jeden z blurbów na rewersie książki pochodzi od Damona Lindelofa, „współtwórcy LOST”; jakby Dan Brown rekomendował Hemingwaya. „Współtwórca LOST”, Damon Lindelof od zawsze był więc fanem, teraz pokazuje, że nie tylko doskonale zrozumiał oryginalną historię, ale też umie zbudować własną.
Przed pierwszymi trailerami myślałem, że „Watchmen” HBO będzie kolejną adaptacją komiksu, nieco skrupulatniejszą od poprzedniej. 10 lat temu Zack Snyder zrobił niegłupi film i ekranizację poddańczo wierną pod względem wizualnym, a jednocześnie coś istotnego mu umknęło. Superbohaterowie u Alana Moore’a są… żałośni. I często boleśnie tego świadomi. Podobnie jak ci z „Chłopaków„. Komiksowy Rorschach jest ultrakonserwatywnym psychopatą, w filmie wychodzi tylko na bezkompromisowego idealistę, wszystkie kontrowersje znikają jak wycięte przez spindoktora. Nite Owl jest człowiekiem w rozsypce, niepewnym siebie, pogrążonym w stanach lękowych. Snyderowi wyszedł, mądrzejszy niż zwykle, ale kolejny superhero flick. Tylko zakończenie ma lepsze, tak składne i logiczne, trudno uwierzyć, że w oryginale jest inne.
Serial HBO jest narracyjnie znacznie bliżej ducha książki. To dla mnie jeden z tych praktycznie idealnych sequeli, jak „Blade Runner 2049” i „Mad Max: Fury Road”. Idealne sequele traktują wcześniejsze części jak zagadkę z przeszłości. Wszystko bezpośrednio łączy się z poprzednią historią, jednocześnie rozwijając własną. Lindelof pięknie pokazuje coś, co wiele sequeli ignoruje, tj. daleko idące, realistyczne społeczne konsekwencje wydarzeń. To naturalne, że dziennik Rorschacha znalazłby się w sferze teorii spiskowych, z zabójstwem Kennedy’ego i sztuczną mgłą smoleńską. To jasne, że miałby swoich fanatycznych wyznawców wśród białej klasy niższej z południowych stanów. Pewnie, że ci sprowadziliby każde jego słowo do ekstremum. Oczywiście, że powstałaby na Ziemi sieć płatnych budek telefonicznych zapewniających bezpośrednią łączność z Marsem.
Wszystko pięknie łączy się komiksem, jednocześnie tworząc nowe zagadki w stylu innych scenariuszy Lindelofa, aż ma się ochotę tylko fanbojować i czytać teorie. Co się dzieje z Adrianem Veidtem? Ewidentnie jest uwięziony w jakiejś symulacji, może na Antarktydzie, może na obcej planecie, najpewniej przez Doktora Manhattana. Ale dlaczego? Za karę? Żeby udaremnić kolejny ambitny ratunek ludzkości? A może to odwrotność sytuacji z książki, w której Veidt musiał odizolować Doktora, żeby zrealizować swój plan. Gdzie jest Nocny Sowa? Czy został zmieniony w prawdziwą sowę w domu Laurie? Kto zabił Szeryfa? Poszlaki wskazują znów na Doktora Manhattana, ale może być to kolejna słynna zmyła twórcy „Lost”. Dlaczego tłem historycznym fabuły jest akurat masakra w Tulsie? Jaki grandioze, złowieszczy plan kładzie cień na tym wszystkim i kto jest jego autorem?
Nie mam jeszcze pomysłu, mogę na razie spuentować odwiecznym „co myślicie??” i czekać na kolejne poniedziałki.
Dodaj komentarz