Tym razem to osobiste. Wstydliwe nawet. Gdyby jakiś śledczy zlustrował mnie pytaniem, co robiłem dokładnie 19 lat temu o tej porze, nie przypomniałbym sobie, ale strzelałbym, że adaptację Wiedźmina. W głowie. Obsadzając role, montując sceny i wybierając piosenki, które polecą na napisach końcowych. Pan Brodzki miał jako pierwszy zrealizować moje plany. Wiedźmin miał zyskać sławę w świecie, rozstawić po kątach Władcę pierścieni, miała być z tego co najmniej trylogia, deszcze osca… uuu. Ta część planu nie wyszła, you had your chance and you blew it. Ale w cieniu sromoty filmu i serialu TVP znalazłem sobie miejsce na oficjalnym forum Sapkowskiego, gdzie spędziłem kolejne kilkanaście lat, stukając kilkanaście tysięcy postów, większość niezwiązana z wiedźminem. Od dyskusji na forum przeskoczyłem do blogowania i podryfowałem ku pracy związanej z pisaniem słów. Nie współczujcie wszyscy naraz. Andrzej Sapkowski został mi drugim końcem miecza przeznaczenia, tak jakby. Z tego sentymentu gotów byłem wmówić sobie, że serial Netflixa jest super, nawet gdyby był belą paździerzu. Jest tymczasem niechlujny i piękny jak trąba powietrzna. Więcej mi się w nim podoba, niż nie. Zacznę od tego, co nie.

the witcher renfri

POCZĄTEK

Jak mówili komentatorzy sportowi na wszystkich meczach Naszych, jakie w życiu oglądałem: „po pierwszych minutach nie wygląda to dobrze dla naszych”. Dobry kwadrans ekspozycji przez dialog, a ekspozycja nie dotyczy nawet świata przedstawionego, ale postaci, które wymeldują się z serialu przed końcem odcinka. Jakieś snuje w lesie, grzybobranie. Wąskie plany, jak w południowoamerykańskiej filmówce. Umknęłoby mi, że to brutalny retelling Królewny Śnieżki z wielkim dylematem moralnym w agendzie. I nie zrobili nawet fajnego intro, które można by nucić przy prasowaniu. Gdyby to nie był Netflix i epizody wychodziły po bożemu, gęsiego, mielibyśmy w ojczyźnie gorzkie święta. To uczucie. Babcia częstuje sernikiem. Fajny chłopak z tego Krzyśka Bosaka, dobrze gada, sympatyczny taki – zagaja. Przełykasz, zjesz do końca, ale już wiesz, że wszystko straciło smak. Czytam, że pierwszy odcinek jest w powszechnej opinii najsłabszy. Na szczęście, bo znaczy to tyle, że lepsze następuje.

KONIEC

Opowiadanie „Coś więcej” zawiera jeden z moich ulubionych kawałków z historii pisma. Jest realne ryzyko, że ronię łezkę, jeżeli do niego teraz wrócę, więc zarzucę z pamięci. – Mówili, że jestem twoim przeznaczeniem, Geralt. – Jesteś czymś więcej, Ciri. Czymś więcej. W języku królów brzmiałoby to nawet lepiej. You are more than that, Ciri. So much more. Zapalmy temu dialogowi świeczkę. To jest tekst literacko przepiękny, ale nie jak poemat, który można sobie wycinać z kontekstu. Chodzi w nim o to, że cynik wiedźmin cznia na przeznaczenie, pradawną magię i więzy przyrzeczeń, ale wierzy w miłość. Ciri jest czymś więcej, bo wiedźmin ją kocha. Wiedźmin Cavill Ciri nie kocha, a Ciri nie kocha wiedźmina Cavilla, bo w ogóle się nie znają. „Czegoś więcej” nie ma, nie podano, a zapoznanie przypomina zapoznanie ojca, który przesiedział ostatnie 15 lat w bagiecie, z córką, którą matka zmusza do tulaska dla tatusia. Wycięcie fabuły „Miecza przeznaczenia” zabiera finałowi dwie kreseczki z poziomu emocjonalnego naładowania i zamiast kopa jest kopniaczek z liźniętej baterii. Mogę to sobie nadbudować wytłumaczeniem. Ciri jak dziecko zagubione śród pożogi wojny, Geralt jak żołnierz w rodzimym mundurze na horyzoncie zniszczenia. Powiedzmy, że się klei. Powiedzmy. Nadzieja w drugim sezonie, że wyrzeźbi między nimi relację ładną jak ta Logana z córką w „Loganie”, Hoppera z Jedenastką w „Stranger Things” czy innego mruka z małą dziewczynką kruszącą serce. Poczekam.

the witcher ciri

GEOPOLITYKA

„Grze o tron” trzeba oddać, że uczyniła zmyśloną geopolitykę ciekawszą od prawdziwej. I teraz żadne dziecko nie wie, po co Polsce Inflanty a Trumpowi Grenlandia, ale wyrecytuje, że po śmierci króla Roberta Barateona runął kruchy sojusz siedmiu królestw i odrębna kulturowo Północ skorzystała z sytuacji dla oderwania swych ziem. Sapkowskiego bardziej interesuje przełożenie historycznej narracji na życie ulicy, niż rysowanie map królestw i pewnie dlatego jego świat jest mniej namacalny i odczuwalnie mniejszy. Ale polityczne tło czyni go ciekawszym od wymierzonych do metra tolkienowskich makiet. Z jednej strony akcji mamy to zamordystyczne imperium, wyrosłe z fanatycznie religijnego zaścianka, z drugiej niby sojusz oświeconej monarchii, która szczyci się gettem dla elfów i wyzyskiem krasnoluda. Wydawałoby się, że niezła podkładka dla postępowego Netflixa, ale tego tła mi tu właśnie brakuje. Zerknij kilka razy na powiadomienia w telefonie w trakcie oglądania i już nie wiesz, kto to ten Nilfgaard i na wuj się patrzy.

Co mi się podobało? Prawie wszystko pomiędzy tymi punktami. Postacie oczywiście wyobrażałem sobie inaczej, ale po kilku przygodach jakoś do ekipy przyrosłem i nie kojarzę aktora ani aktorki, którzy nie dźwignęliby roli. Geralt jest archetypiczny. Cavill czasem gra udźwiękowienie z gry wideo zamiast bohatera Sapkowskiego, ale nie przeszkadzał mi, czasem przekonywał. Najważniejsza przemiana jeszcze przed nim. Yennefer wyglądem niby dalej od książkowego wyobrażenia niż nowego sezonu Warsaw Shore, ale za to najbliżej jej do prawdziwej character arc. Śladem HBO serial przyozdobiono nieuzasadnioną fabularnie golizną, korzystając z uroków kontraktu kolejnej niedoświadczonej i ambitnej aktorki. Trudno byłoby tu nawet dodać boomerskie „nie żeby mi to, hehehe, przeszkadzało”, bo sceny, w których Yennefer się rozbiera są dokładnym przeciwieństwem erotyzmu, a równowartością satanistycznej ginekologii. Ale dla równowagi mamy kilka ujęć Geralta w bali. Równouprawnienie, upodmiotowienie, yay.

Ciri nie ma do grania tyle, co pozostali, więc ładnie gra oczami. Arya Stark przypominała mi zawsze wątek Ciri z wiedźmińskiej sagi. Najlepsze też przed nią. Jaskier jest praktycznie idealny, posila niezbędnym humorem i zawsze kiedy brakuje go na ekranie, serial drętwieje. Dziwi trochę, co zrobiono z Cahirem, uwzględniając jego rolę w rozwoju akcji, ale może jeszcze będą z niego ludzie.

the witcher yennefer

Przemieszana chronologia mi nie przeszkadzała, ale ja lubię historie, które składają się jak puzzle 3D. Westworld na przykład. Pewnie, gdybyśmy się zebrali w dziesięciu ze zgrzewką Red Bulla, to byśmy wymyślili lepszy sposób na upłynnienie akcji luźno powiązanych opowiadań, ale na teraz nie umiem zawstydzić scenarzystów. Zważywszy, że cała saga kręci się wokół Ciri, wprowadzenie jej dopiero w ostatnich dwóch odcinkach pierwszego sezonu byłoby kompozycyjnie nietęgie. A tak jej część taśmy filmowej rozwija się jak zagadka, a widzowi, który przyszedł bez odrobionych lekcji wszystko powinno kliknąć w czwartym, najdalej siódmym odcinku. It’s confusing, that means show is daring and smart.

Muzyka jest świetna i nawet typy, które zjechały serial 5 minut po premierze dla zachowania strategicznej przewagi w ruchu sieciowym, podśpiewują sobie teraz „Rzuć grosika wiedźminowi”, niech nie udają, że nie. Aluzje do formatu przygód Herculesa i Xeny mi nie urągają, bo te bajdy były moją proteiną, gdy mój mózg jeszcze rósł. Flow jest niezły i co najważniejsze, mimo uproszczeń, ale wbrew obawom, proza Andrzeja Sapkowskiego wybrzmiewa głośniej od maczystowskich wyobrażeń wiedźmina u growych fanów. Daję grosika, przyjmę więcej.

Dodaj komentarz