Yes, God, Yes
26-10-2020We wszystkich alarmistycznych nagłówkach prawicowych publicystów i cytatach hierarchów kościelnych, które od kilku dni coraz bardziej trącają desperacją, przede wszystkim zdumiewa przeświadczenie, że to jakieś zewnętrzne siły przypuszczają atak na tradycyjne polskie wartości. Im się naprawdę wydaje, że oto zindoktrynowane marksistowską ideologią zachodu grupki społeczne w zaplanowanym działaniu próbują przeszczepić obce idee na polski grunt – ach, gdyby tylko ci obcy znali tysiącletnią historię, kulturowe uwarunkowania, świętości, nauki Jana Pawła II i znamienitą rolę kościoła katolickiego w obalaniu komunizmu, to nie śmieliby, zamilkliby na zawsze, zapadli się ze wstydu. Nie przeszło im przez myśl, że to może być bunt od środka. Że system edukacji, owszem, wyłożył nam tysiąc lat historii i dowiedzieliśmy się, że komunizm był fe, bo zabraniał wieszania krzyża w szkole. Że nie tylko poznaliśmy nauki papieża Polaka, ale byliśmy przymuszani do pisania doń listów z okazji pielgrzymki po ojczyźnie oraz rozprawek o tym, czy większym był papieżem czy Polakiem. Oni myślą, że nigdy nie dostaliśmy surowej nagany od nauczyciela za prześmiewczą intonację pieśni religijnej na szkolnym korytarzu. Że na plastyce nie szykowaliśmy pięknej wycinanki w prezencie dla księdza ze swojej parafii przy okazji zbliżającej się kolędy. Że na matematyce nie musieliśmy modlić się o zdrowie Jana Pawła II, i to w szkole świeckiej jak preambuła Konstytucji. Że dziewczyn w naszych klasach nikt nie porównywał nigdy do nadgryzionego jabłka, którego mąż nie zechce, jeżeli sprzeniewierzą najcenniejszy dar dziewictwa. Że na każde urodziny nie dostawaliśmy od babć albumów o papieżu albo medalików ze świętymi, które co prawda upychaliśmy w najniższych szufladach regału, ale nadal babcie szanujemy. Że nawiedzona katechetka nie myła nam na religii nóg wodą z wiadra, podążając śladem Jezusa Chrystusa, nadal, w szkole świeckiej niczym państwowe uroczystości. Że ksiądz katecheta, oblizując tłuste wargi, nie przestrzegał nas, że masturbacja prysznicem prowadzi do bezpłodności. Myślicie, że to zmyślam? Wymyśliłbym coś bardziej obrazowego, jak prawicowi publicyści. To wszystko przywołuję tylko bez wysiłku z pamięci. Oni przeoczyli, że dorosły już dwa pokolenia, dla których to oni są systemem opresji z kultem jednostki w centrum.
Nasze świeckie jak sala sejmowa placówki edukacji i umiarkowanie religijne rodziny z lat 90. i dwutysięcznych przypominały więc trochę szkołę katolicką, do której chodzi Alice, grana przez znaną ze „Stranger Things” Natalię Dryer, w sympatycznej coming-of-age-story pod tytułem „Yes, God, Yes”. Film polecam, tym bardziej, że tak niewiele ich w tych roku. Główna bohatera, ułożona nastolatka z wierzącej rodziny, o dobry boże, przechodzi okres dojrzewania i odkrywa pokusy szatana. Szkoła nie wskazuje jej żadnej drogi, poza drogą do piekła, ale ze scen lekcyjnych widzimy, że przynajmniej od strony biologicznej dostarcza większych konkretów niż historie o nadgryzionym jabłku w polskim systemie edukacji.
Byłem w szóstej klasie podstawówki, kiedy pierwszy raz usłyszałem słowo „seks” z ust nauczycielki. Oczywiście w jakimś negatywnym kontekście i jednym rzędzie z narkotykami, black metalem oraz Czarodziejkami z księżyca. Słowo wywołało w klasie pomieszanie szoku, rubasznej wesołości i zawstydzenia, jakże inaczej. W gimnazjum wychowawczyni ubłagała rodziców na wywiadówce, żeby nie zgadzali się na lekcje wychowania rodzinnego, czy jak to się tam kiedyś nazywało. Straszyła, że będą nas uczyć o antykoncepcji. Kiedy do pudełka sugestii tematów lekcji wychowawczej ktoś wrzucił seks, mało nie zemdlała, założywszy, że to sprośny żart wymierzony w nią. Kiedy poszliśmy klasowo do kina na „Quo Vadis”, ze wstydem wychodziła z sali w trakcie scen nagości. Pani od biologii była nieco bardziej fachowa. Odpowiadała rzeczowo na pytania w rodzaju „Czy wirusem HIV można zarazić się przez ślinę?”. Ale tylko, kiedy ktoś odważył się zapytać.
Seksualność Alice w „Yes, God, Yes” jest represjonowana. Kiedy w trakcie obozu rekolekcyjnego jeden z chłopców rozsiewa o niej nieprzyzwoitą i nieprawdziwą plotkę, zostaje publicznie zbesztana, potępiona i przykładnie ukarana. To wszystko oczywiście fasada, po modlitwach pozostałe dzieciaki zabawiają się za drzewami, a ksiądz opiekun brandzluje przed komputerem tak często, że zapomina o zamykaniu drzwi. Alice jest zmęczona obłudą, idzie powalczyć z frustracją i bezsilnością w przydrożnym barze. Tam, w słodko-pocieszycielskim zakończeniu typowej 2000’s young adult dramedy, znajduje akcydentalną mentorkę w postaci trochę stereotypowej lesbijki w średnim wieku, takiej co to już nonsensów nie toleruje. Ta daje Alice jedyną sensowną radę, jaką można dawać amerykańskim nastolatkom. Zagryź zęby, wytrzymaj rok do college’u i zmykaj na drugi koniec kraju, gdzie możesz być sobą.
Alice nie jest fanką chrześcijańskiej pruderii, ale najprawdopodobniej nigdy nie wtargnie do żadnego kościoła z wulgarnym transparentem. Dlaczego? Bo w swoim kraju może się spokojnie odciąć i wyjechać sobie na uczelnię, do której nigdy nie wtargnie jej kościół. Wpływy kościoła nie sięgną jej, gdziekolwiek pójdzie. Kościół nie powie jej, na które wykłady nie może pójść, bo stanowią zagrożenie dla cywilizacji. Nie zabroni jej, rękami władzy, udziału w wydarzeniach kulturalnych, bo te propagują antychrześcijańską ideologię. Nie zakaże jej rozliczać podatków i wychowywać dziecka wspólnie z osobą, którą kocha. Nie będzie już więcej rozporządzać jej ciałem i emocjami. Kościół zostanie sobie w tyle, na swoim miejscu.
W komunikacji z hierarchami kościoła w Polsce zachodzi podstawowe nieporozumienie. My nie chcemy żadnego dialogu w relacji obywatel – opresyjny system. Do czego ten dialog zaprowadził przez 30 lat? Najbardziej otwartych z was stać na zaproszenie do dalszego dialogu zamiast wygrażania oblaniem kwasem. Nie chcemy negocjacji, kompromisów. Wbrew temu, co myślicie, nie chcemy was też unicestwić, zaszczuć ani nawet obrażać. My chcemy tego, co będzie dane Alice w jej kraju i co jest dane ludziom we wszystkich cywilizowanych, świeckich, ale tak na serio świeckich, krajach. Żebyście się wreszcie odpierdolili i pozwolili odpierdolić.
Dodaj komentarz