Później mówiono, że człowiek ten ogarnia żałością i zieje goryczą, a żadnej epidemii bólu dupy wcale nie było, choć z daleka widać, że była. Rok temu Andrzej Sapkowski miał przybucować na spotkaniu z fanami, nazywając graczy gier komputerowych mniej inteligentnymi. Więc zaczęły się bóle dupy graczy gier, że to Pan Anrzej plwa jadem z zawiści, bo się nie dorobił na growym procencie niczego, a to graczom gier zawdzięcza wszystko, bo kto by go znał i czytał, gdyby nie hype na Geralda 3: Dziki Gon. Nie będę opowiadać, jak to Pan Andrzej obrażał na spotkaniach z fanami, kiedy jeszcze gry kupowało się na dyskietkach, bo każdy fan to wie. Ale przyznam, że Sapkowskiego rozumiem w tym przypadku doskonale. Gdybym był tak jak on Prawdziwym Pisarzem i do tego stworzył najcenniejszą ikonę współczesnej polskiej popkultury, to wtedy, bez względu na to, czy hajs się zgadza, też bym dostawał kurwicy, gdyby mi ktoś moje dziecko na półce w księgarni mylił z podręcznikiem do grania albo adaptacją Minecrafta.

Co to za typy w ogóle?

Teraz Netflix przeniesie wiedźmina na nowe pole eksploatacji i ja się strasznie za Pana Andrzeja cieszę. Że będzie wreszcie odpalać cygara dolarami, pić pełnoletnią whisky, moczyć nogi w basenie i robić całą resztę kalifornizacji, jak pisarz G.R.R. Martin. Ale tak poza tym sama idea ekranizacji wiedźmina nie ekscytuje mnie tak jak rozpalałaby jeszcze 10 lat temu (sentyment, pamiętam sprzed nastu lat dyskusje na forum o tym, czy lepiej przetłumaczyć wiedźmina jako „witchera” czy „hexera”). Nie żebym spodziewał się, że będzie to niedobre, Netflix czasem po chuju leci, ale nie z solidnym materiałem źródłowym. Tyle, że trauma po Żebrowskim i gumowej kikimorze już zaleczona, a po kilku kolejnych powieściach Sapkowskiego dotarło do mnie, że prawie cała siła jego tekstów nie leży w fabule i postaciach, ale w języku i sposobie opowiadania. Tej pięknej sapkowszczyźnie, sprawnej i inspirującej jak fraza Sienkiewicza w swoim czasie.

Saga o Wiedźminie skonstruowana jest na tych wszystkich fantastycznych intertekstualnych, postmodernistycznych zabawach. „Krasnolud, zapluty karzeł reakcji”. Napis „Rób miłość, nie wojnę”, pod którym ktoś dopisał na murze „Rób kupę co rano”. I inne, takie tam bardziej erudycyjne nawiązania. To jeden językowy aspekt, który uczynił tę prozę sławną. Drugi to rola subiektywizmu w opowieści. Przykład. W ostatnim tomie, w trakcie kulminacji akcji Sapkowski przeskakuje nagle kilkaset lat naprzód i opowiada część wydarzeń z perspektywy uczennicy odpytywanej w szkole przez facetkę od historii. W filmie takie coś ma 90% szansy wypaść tandetnie, w książce wypada jak błyskotliwy komentarz na temat tego, jak z biegiem lat historie zmieniają się w baśnie.

Wiedźmin Geralt jest po prostu literacki mocno. Przynależy do świata literkowego, a nie cyfrowego czy obrazkowego. Dlatego większość jego graficznych wyobrażeń wygląda jak gówno.

Saga o wiedzminie

Co nie znaczy, że netfliksowy „Wiedźmin” jest skazany na ssanie wora. W żadnym razie. Nie musi nawet trzymać się kurczowo fabuły książek, co ze względu na wspomniane narracyjne wolty mogłoby być trudne. W zasadzie to liczę tylko na to, że serial uwzględni trzy motywy z książek i opowiadań, a z resztą niech sobie scenarzyści jadą po licencji poetyckiej.

Geralt-Ciri

Mam nadzieję, że „The Witcher” Netflix Original Series nie będzie takim „monster of the week”, w którym wiedźmak w jednym epizodzie masakruje wąpierza, a w kolejnym orze strzygę, jak jacyś bracia Winchester z „Supernaturala”, zaś w tle toczą się poważne rozkminy nad ludzką naturą. Koncept kuszący, niezobowiązujący, bo można takie coś skasować w każdej przerwie między sezonami, ale osią fabuły tego serialu powinna być relacja Geralta i Ciri. Saga o Wiedźminie to jest historia o tym Very Unlikely Hero, który zostaje wplątany w brzydkie dworskie porachunki i ląduje z dzieckiem niespodzianką na utrzymaniu. Więc je wychowuje jak umie. Na wiedźminkę. Potem pożoga wojny ich rozdziela i próbują się odnaleźć. Ona wpada w dziwne towarzystwo, on w jeszcze dziwniejsze, po drodze przeżywają questy poboczne, a w tle kręcą się tryby wielkiej polityki i nadciąga cień naziolskiego imperium. Tylko tyle i aż.

Wielki Zły

Saga o Wiedźminie to historia z twistem. Mówię oczywiście o kawałku, w którym okazuje się, kim jest Wielki Zły w tej opowieści i jaka jest jego prawdziwa motywacja. Pewnie przesłanki ku temu rozwiązaniu pojawiały się we wcześniejszych tomach, a bardziej kumaci czytelnicy domyślili się wszystkiego po pierwszym zdaniu, ale w czasach bez Reddita zadrukowanego fanowskimi teoriami ta scena tak mnie zaskoczyła, że w trakcie czytania na plaży 15 lat temu wymsknęło mi głośne „o kurwa”. Zamknięcie tego wątku przypieczętowuje koncepcję wiedźmińskiego świata. Każdy tu jest trochę skurwysynem i każdy jest trochę człowiekiem, a jednak nic nie jest doskonale szare i granicę między dobrem a złem należy gdzieś postawić.

Rasizm

U Tolkiena wszystkie te zróżnicowane rasy chodzą sobie po Nowej Zelandii i nikt nikomu nie wadzi, wszyscy mili jak na imprezie Erasmusa. Nikt nie nazywa elfów aryjskimi pedałami, krasnali ciapatymi kakaludkami, a hobbitów włochatymi drzewojebcami, bo wszyscy się jednoczą, żeby walczyć z wielkim okiem i złą biżuterią. I orkami, rzecz jasna, ale to już zwykłe brudasy, nie ludzie. Podobny standard obowiązuje w całym mainstreamowym fantasy, ale nie u Sapkowskiego, gdzie bywa paskudnie jak w sekcji komentów na jutube. I ten element świata przedstawionego to największe wyzwanie dla scenarzysty.

Ograjcie więc mi, Panie Netflix, te motywy z gracją, a drugorzędne będzie już wtedy, czy Geralta zagra Mad Mikkelsen, Idris Elba, czy Nicolas Cage.

Dodaj komentarz