Dwa razy w życiu lubiłem Eminema. Pierwszy raz w liceum. W ramach Sekretnego Mikołaja dostałem jego płytę od kogoś, z kim nigdy wcześniej nie rozmawiałem o muzyce. Z poczucia przyzwoitości zacząłem odsłuchiwać i polubiłem. Poza tym „8. mila” wydawała mi się niezła. Jego nieco późniejszy „Encore” wciąż uznaję za jeden ze żwawszych i ciekawszych albumów dissu i protestu epoki buszyzmu, choć z perspektywy czasu widzę, że jego siła wynikała z tego, że Bush z Tych Bushów nigdy nie miał swojej flanki, więc był łatwym celem dla Popularnego Rapera.

Potem ziom zaczął pajacować w dziwnych przebraniach a’la Szymon Majewski, a ja przestałem słuchać. Drugi raz lubiłem Eminema 5-6 lat temu. Jakoś od singla „Spacebund” z emerytowaną Sashą Grey w teledysku. Potem koleś zniknął, jakby po karierze Yelawolfa zrobiło mu się przykro, że już nie jest jedynym znanym rapującym białasem. Aż tu znikąd Spotify powiadamia mnie, że nowy album pod tytułem Revival jest już dostępny. Długo odkładałem respons na tę wiadomość i wreszcie kliknąłem play, spodziewając się kilku wynurzeń o branży muzycznej, kilku kawałków o córce rapera, wielu rantów na republikanów i chociaż namiastki dawnej iskry z „Encore”. Wysłuchałem czegoś czerstwego jak wywiad dla „Gali”.

Eminem szczerze o swojej karierze i rodzinie, w mocnych słowach o prezydenturze Donalda Trumpa. Ugh.

eminem-revival-cover

How come, how come, you can be a liar and a good father?
A good dad, but a bad husband
Why are you a good father?
A great dad, but a bad husband…

… idzie nawijka w refrenie piosenki „Bad Husband„, kiedy kawałek wcześniej Eminem porównuje Trumpa do Hitlera. Prawo Godwina słusznie zawieszono, więc nie ma przeszkód, niemniej przypomina mi to najgorszą stronę opozycji alt-rightu – tego amerykańskiego i tego naszego, światle zarządzającego Polską.

Otóż opozycja i media wciąż są przekonane, że na kogokolwiek mają jeszcze wpływ wykreowane przy pomocy korzystnych ujęć autorytety celebrytów i ludzi sukcesu. Że jeśli na okładce jakiegoś tygodnika Maciej Stuhr powie „kilka mocnych słów o władzy”, a Tomasz Kamel wyzna, że boi się o Polskę, to kimkolwiek to wstrząśnie. Że jak Robert DeNiro zbluzga Trumpa na tubie, to komuś ręka zadrży nad urną. Że jak Meryl Streep powie szczerze „co sądzi o prezydencie”, to komuś zatrzęsą się portki. Nope, pęknięcie między światkiem elit z okładek a masami, to jeden z powodów, dla którego mamy dzisiaj taki a nie inny świat. Eminemie, już nie te czasy, żeby zakrzyknąć „everybody just follow me” i oczekiwać czegokolwiek. Czas dorosnąć i odbudować estymę lepszymi podkładami.

Dodaj komentarz