Jak większość Polaków (ale nie tylko, bądźmy uczciwi), Daenerys Targaryen najbardziej ze wszystkich rzeczy lubiła zawsze zawstydzanie sąsiada, szpan furą i grillowanie. Ambicje zawodowe? Siedzenie na fotelu. Gdzie się Pani widzi za pięć lat? Na Pana miejscu, naturalnie. Jeżeli kogoś zaszokowała jej wolta, to chyba przez ostatnie osiem lat oglądał jakąś inną „Grę o tron” niż ja. Po grande finale nie spodziewam się już żadnych niespodzianek. Przyjmę go obojętnie, bez względu na to, czy sprawdzą się te wszystkie klawe teorie typu „Bran to Nocny Król”, czy wątki pozostaną na wieki niedomknięte. A to dlatego, że przynajmniej w warstwie metanarracji, czyli najważniejszej, serial dotarł już do swojej konkluzji. To znaczy, że powiedział, co miał do powiedzenia. Z grubsza.

Daenerys Targaryen Blood and Fire

A może wystarczył ten myk, że wychodzisz nago z płomieni, zazwyczaj działa…

Przy okazji Avengers napisałem, że „Gra o tron” to serial o historii. Tak go nadal postrzegam, choć ostatnie sezony wałkowały wiele innych tematów, zwłaszcza odkupienie (i tą gwałtowną zmiana orientacji serialu z socjologicznej na psychologiczną tłumaczy się źródła fanowskiego hejtu, ale o tym później). Jeżeli w szkole lepiej szło wam z matmą, to historia pewnie oznaczała dla was zakuwanie dat z długiej listy dat. Rozbiory Polski, kierunkowy 17… Jeżeli nauczycielka bądź nauczyciel próbowali w ogóle oswoić wam przerabiany materiał, to domyślam się, że przedstawiali go jako długi ciąg przyczynowo-skutkowy. Niby słusznie, ale osobiście nie wierzę w taką wizję historii. Boleścią każdego podręcznika historycznego jest to, że zamiast mechanizmów historii i szerokich kontekstów przedstawia opowieść przygodową o wojnach i królach w logicznym ciągu przyczynowo-skutkowym. Spójrzmy przez ten pryzmat na jakieś świeże wydarzenia i prawdopodobne scenariusze. Zwarcie elektryczne w szybie windy powoduje spłonięcie dachu katedry Notre Dame. Europoseł Czarnecki donosi na Twitterze o plotkach, jakoby podpalenia dokonali muzułmanie, zgodnie z instrukcją Protokołu Mędrców Takijji. Ludzie odkrywają w zdjęciach pożaru twarz Chrystusa. Marie Le Pen retweetuje europosła Czarneckiego, sławiąc jego odwagę. Syn imigrantów z Algierii dostaje wpierdol w szkole „za katedrę”. Prezydent Francji organizuje Marsz Solidarności i Jedności, w którym biorą udział miliony Francuzów. Marie Le Pen wygrywa przedterminowe wybory prezydenckie. Ile takich zamachów i odwetów odwracało losy dziejów w mniej oświeconych czasach? Szukając w tym przyczyn i skutków, dojdziemy tylko do wniosku, że historia to chaos, a chaos to drabina, ale ja nie o tym. Bardziej przekonuje mnie koncepcja historii, którą wykłada Ryan Gosling w „Half Nelson”. Dialektyczna. Prawdziwa historia to ciągłe starcie przeciwieństw, z którego wyłania się nowa forma. Niekoniecznie lepsza. Historia w podręcznikach to tylko propagandowa baśń ostatniego zwycięzcy.

„Pieśń lodu i ognia” rozpoczyna się w tym samym punkcie, co większość rozdziałów książek historycznych. W punkcie krytycznym międzywojnia. Minęło kilkanaście lat, od kiedy rebelia Króla Roberta strąciła z tronu „Szalonego Króla” po kilku wiekach panowania dynastii Targaryenów. Za Targaryenów bywało różnie, ale twarda ręka trzymała siedem królestw w garści, naoliwiony system podatkowy i sprawna administracja w wykonaniu Tywina Lannistera zapewniały stabilność bez rozwoju społecznego. Bezpośrednim powodem rebelii Roberta było porwanie przyobiecanej mu Lyanny Stark przez dziedzica tronu Rhaegara Targaryena. To wydarzenie zachwiało obowiązującym w Westeros systemem sojuszów przez zaaranżowane małżeństwa i skłoniło domy Północy do poparcia rewolucji, która zakończyła się królobójstwem, rzezią w King’s Landing i otwarciem linii dynastycznej Baratheonów. Z późniejszych sezonów „Gry o tron” dowiadujemy się, że większość tej opowiastki to kłamstwa, a Rhaegar był siłą, która mogła zakończyć model rządów oparty na przemocy. Zjednoczone Królestwo za Króla Roberta cechuje się osłabieniem jedności, jest unią nominalną. Wielu mieszczan i lordów nadal nazywa go uzurpatorem, sam król zaś, pierwszy do bitki, nie wykazuje wielkiego zainteresowania rządzeniem w czasach pokoju. Spadkobiercy dawnego porządku i różne „trzecie partie” wyglądają z cienia, zwiastując nowy konflikt, ku jakiemu niestabilne państwo zawsze ciąży.

daenerys targaryen the bells

Sądzę, że George R.R. Martin może mieć na historię podobny pogląd. Tytuł jego sagi to w końcu dialektyczna metafora. Opowiadając o mechanizmach historii, w „Pieśni lodu i ognia” świadomie posługuje się perspektywą zwycięzców, żeby odwracać uwagę od zaplanowanych zwrotów akcji i wytrącać nas z równowagi. Na początku „Gry o tron” poznajemy zagrożenie pod postacią białych wędrowców, na końcu „Gry o tron” (książki i pierwszego sezonu) poznajemy źródło zbawienia pod postacią smoków. Nasze nastawienie to nie kwestia rozwoju wydarzeń, ale sposobu ich prezentacji. Dalsza opowieść o Daenerys Targaryen, wyzwolicielce niewolników, toczy się nieco podobnie jak opowieść Króla Roberta o samym sobie, upstrzona winkelriedyzmem i symboliką zbawcy. Tylko pod smokiem, tylko pod tym znakiem Westeros będzie Westeros i tak dalej. Łatwo przegapić wszystkie czerwone flagi i oczywisty wniosek, że Smocza Matka, jak większość wielkich pogromców, byłaby potworną władczynią na czasy pokoju. W obliczu każdego problemu, jej pierwszym odruchem jest przemoc. Jej legitymizacja osadzona jest w mistyce, nie miłości mas. Tyrion uparcie przy niej trwa, bo weszła w ogień i wyszła z trzema smokami, a „to musi coś oznaczać”. Jej wizją państwa jest tyrania. Daenerys nie wierzy w równość, co najwyżej łaskę.

Widz czuje się oszukany, bo z rewanżystowskiej, triumfalistycznej narracji o łamaniu koła wpada w realistyczny koszmar wojenny bez preparacji. Zbytnio zbliżyliśmy się do bohaterów, żeby postrzegać ich tylko jako politycznych graczy. Chcemy katharsis i spełnionych story arcs, nie brutalnej lekcji z historii. „Socjologicznie” Daenerys to zaklęty krąg zdarzeń, widmo despotyzmu wyłaniającego się ze starcia dynastycznego absolutyzmu i rebelii. „Psychologicznie” to postać tragiczna, która nie miała okazji, żeby dojrzeć, wychowana w iluzji wielkości i dogmacie uprzywilejowania, która myli ulgę z miłością, nienawiść ze sprawiedliwością, przemoc z władzą. Jedynie słusznym słodko-gorzkim końcem jej story arc będzie widoczne w gasnących oczach zrozumienie decyzji, które doprowadziły do sztyletu w jej plecach. Zakończeniem jej historii będzie wniosek, że państwa tyranów nie mogą trwać zbyt długo. Dialektyka.

daenerys jon snow

Konkluzja konkluzją, ale na potrzebę epilogu pozostaje odwieczne pytanie „Kto Zasiądzie Na Żelaznym Tronie?”. Gdybyśmy byli u Tolkiena, byłby to Jon „Nie chcę” Snow, objawiony dziedzic, obiecany książę. O tolkienowskich królach Martin powiedział kiedyś w wywiadzie dla „Rolling Stone” coś takiego:

„Filozofia Władcy pierścieni uczy nas, że jeżeli królem jest Dobry Człowiek, to królestwo rozkwitnie. Kiedy spojrzymy na prawdziwą historię, to nic nie jest takie proste. U Tolkiena Aragorn może rządzić mądrze i sprawiedliwie przez 100 tłustych lat, ale Tolkien nie pisze nic o polityce podatkowej Aragorna ani jego podejściu do armii. Nie mówi nam, jak Aragorn rozwiązał problem społeczności orków i czy częścią tego rozwiązania nie było przypadkiem ludobójstwo”.

Choć Jon Snow jest przeciwieństwem Daenerys i wierzy w koncyliację, też nie nadaje się na władcę w czasach pokoju. Nie zna się na polityce, administracji, podatkach, utrzymaniu armii, logistyce. Potrzebny jest ktoś, kto powiąże interesy różnych rodów i przejmie spuściznę po Varysie, dbając o dobrobyt prostego ludu. Oczywistym wyborem mogą być Tyrion i Sansa. Martin czerpie jednak większość inspiracji z prawdziwej historii, głównie angielskiej. Mapa jego Westeros to zresztą Irlandia postawiona na głowie i Wielka Brytania z Wielkim Murem w dokładnie tym samym miejscu, co wał Hadriana. Najważniejsza inspiracja Martina to Wojna Dwóch Róż między Lancasterami i Yorkami (brzmi znajomo?), która nie zakończyła się połączeniem rodów, ale wyłonieniem nowej dynastii. Ojcem takiej dynastii pokoju w Siedmiu Królestwach mógłby być Sam Tarly, który nie pcha się do bitki, ale na pewno lubi wypełniać PIT-y i skrobać dekrety. Niewykluczone, że historia zatoczy też koło i po burzy na tronie zasiądzie nowy Baratheon, nadąsany na Starkównę, co to go nie chciała.

Każdy z tych pragmatycznych happyendów będzie dosyć martinowski w stylu, zgodny z duchem opowieści i dopełniający konkluzję. Nie byłoby takie natomiast wielkie starcie armii żywych z umarłymi. Dla naszej satysfakcji byłoby łatwiej, gdyby przeciwnikiem był zawsze milczący facet z rogami na głowie, przeciw któremu można się zjednoczyć. Niestety, historia uczy, że finalnym bossem okazuje często koń, na którego postawiliśmy. Taka klątwa wybrańców.

Źródło obrazka: https://www.etsy.com/pl/listing/581680787/daenerys-targaryen-art-print
Dodaj komentarz