Lekcje historii były dziwne jeszcze przed reformą. W połowie lat dziewięćdziesiątych, po odbyciu kształcenia początkowego byłem przekonany, że w obu wojnach światowych Polska walczyła z resztą świata i wygrała, a jedyny dramat PRL polegał na tym, że w szkole nie uczono religii i nie mógł wisieć krzyż. Teraz wisi, więc jest wolność.

Ale ja nie o tym akurat.

polonez_pod_golym_niebem_-_korneli_szlegel

Na historii były ciekawe atrakcje. Raz zakopywaliśmy na boisku kapsułę czasu (pewnie 20 lat później wykopali ją budowniczowie Orlika), raz podzieliliśmy się na Polaków i Krzyżaków i biliśmy na miecze z tektury, a raz omawialiśmy zwyczaje szlachty polskiej, jaśniepaństwa, potomków rycerstwa dzielnego, więc dostaliśmy zadanie, żeby przynieść na następną lekcję obrazek ze swoim herbem rodowym.

Sumiennie więc zgłaszam zadanie u rodzica.

– Tata, przynieść mamy do szkoły swój herb.

– Przynieść co?

– Herb rodowy. Szlachecki. Taki co praprapradziadek choćby nosił.

– Hahaha.

– Co hahahaha?

– Twój prapraprapradziadek jak chłop na pańszczyźnie orał pola na bosaka zamiast w buczmagach stołować pod herbem. Herb to by miał jakby sobie gównem z tego pola namalował.

Odszedłem bardziej wstrząśnięty niż Ray Charles po odkryciu, że jest czarny. Następnego dnia z miną pobitego Cocker Spaniela tłumaczę się pani facetce od histy z braku zadania.

– Chciałbym zgłosić nieprzygotowanie. Moja rodzina nie ma herbu szlacheckiego, a prapraprapradziadek był chłopem pańszczyźnianym. Miałby herb tylko jakby sobie gównem z pola namalował.

Okazało się, że nie jestem sam. Facetka od histy, łaski pełna, udziela więc dyspensy. Jak ktoś nie znalazł herbu rodowego ŻADNEGO ze swoich przodków, to może sobie teraz wymyślić i narysować. Kredkami. Nadąsany narysowałem dwa kije na czerwonym tle.

zdjecie1

Ale lekcja pozostawiła piętno. Wcześniej byliśmy klasą z Anią Wiśniowiecką, Jankiem Patykiem, Bartkiem Konstantynowiczem i Kasią Klocek. Wiadomo, jak ktoś miał głupie nazwisko to żarł gruz. Teraz, w XX-wiecznej Polsce, naszedł na to jeszcze podział na potomków chłopów pańszczyźnianych i szlachty na włościach. Niewyraźny, ale do końca szkoły żywy w docinkach i żartach.

Kiedyś myślałem, że ten fenomen zatrudnienia facebookowej gimbazy polskiej na stanowisku „Szlachta nie pracuje” to wyraz jakiejś niewysmakowanej ironii. Teraz jestem dość przekonany, że to taki efekt wychowania. Po cichu nadąsani chłopcy i dziewczęta spoglądają z podziwem i zazdrością na jaśniepaństwo, dorysowując sobie własny herb i sumiastego  wąsa kredkami.

uczta-radziwilowie

A potem wyrastają i nawet nie uniosą brwi, kiedy media w XXI-wiecznej Polsce bez ironii nazywają kogoś hrabią albo księciem. Za kulturę i sztukę uznają wyjście na piwo i jumanie seriali z torrenta. Pieklą się (nie bez słuszności), kiedy jakiś polityk zostanie przyłapany przy koniaku i talerzu ośmiorniczek z biznesmenem albo ojebie budżet na zwrocie za paliwo na delegacji. Ale jak Pan Szlachcic dostaje z budżetu, prosto z kieszeni waszej najmilsi, okrągłe i jebaniutkie pół miliarda złotych za to, żeby obraz Damy z brzydkim kotem dalej wisiał tam gdzie wisi, to jeden z drugim nie powie nic, chyba że w pańskiej obronie, coby nie być uznanym za lewaka albo, co gorsza, potomka chłopa pańszczyźnianego.

damazlasiczka

Kiedy lud francuski odzyskał Mona Lizę, wziął sobie też głowę poprzedniego właściciela, no bo w końcu „violent delights have violent ends”. W imię ludu nasze Ministerstwo Kultury mogło po prostu tyle pieniędzy wydać na inne sposoby. Na przykład na lepsze efekty specjalne w specjalnej edycji „Smoleńska”.

Zapisz

Dodaj komentarz