Skoro Foo Fighters już zostali – nie ukrywajmy, przy braku wielkiej konkurencji – najważniejszym aktywnym zespołem rockowym świata, kolejnym nieuchronnym krokiem wydawało się zostanie zespołem typu „gotowane ziemniaki”. Zespół typu „gotowanie ziemniaki” to takie AC/DC. Wszyscy lubią, wszyscy szanują, wszyscy jedzą, nikt nie kręci nosem. Ale też nikt nie umiera z ekscytacji na widok „gotowanych ziemniaków”, nikt nie mówi „ej, przejedźmy 800 km na koncert, żeby zjeść ziemniaki”, rozumiecie? Na Concrete and Gold ekipa pokazuje, że ma w sobie dokładnie tyle żywych komórek, żeby nie dać się zamknąć w obwoźnej gablocie muzealnej ze skamielinami jeszcze przez kilkanaście lat.

Foo Fighters old pricks, Run music video

Pierwszy utwór na płycie zaczyna się ckliwym wstępem z powolnym gitarowym podkładem. Jest miło, ale czuć, że coś nie tak, to nie ten zespół. Wtedy, w samą porę, szeptane czułości zostają przerwane rykiem i instrumentalnym uderzeniem, od których słuchawki wypadają z uszu. Trzęsą się bębenki i żyrandol na ścianie. Tak zaskakuje Dave Grohl. Tak pozostaje na scenie relewantny. Niekoniecznie poprzez oryginalne aranżacje, niezapomniane linie melodyczne albo poruszającą tkankę liryczną, ale na pewno przez siłę osobowości, charyzmę i energię. Wystarczy, że zrobi kilka tych swoich „znienacka” i publiczność szaleje. Kiedy połamie sobie nogę, wdeptując z impetem scenę w glebę, nie przerywa koncertu. Zrywa gardło, kiedy lekarze usztywniają mu pęknięte kości na oczach publiki. Potem każe sobie przerobić wózek inwalidzki na obrotny tron i rusza w trasę. I z tego tronu trzyma kilkunastotysięczną publiczność garścią. Parę haustów gorzały z czerwonego kubka i rozporządza halą, jak najfajniejszy wujek świata na weselu. Mówi: prawa strona śpiewa. Prawa strona śpiewa. Mówi: lewa strona ręce w górę. Podnoszą. Powiedziałby: idziemy szturmować Wiejską. I poszliby. Tak było trzy lata temu w Krakowie i podobnie w tym roku w Gdyni.

Charyzma i magnetyzm oczywiście muszą się przekładać na piosenki. „Run„, pierwszy singiel z albumu, którego premierze towarzyszył ponadprzeciętnie rozrywkowy teledysk z zespołem ucharakteryzowanym na siwobrodych pierdzieli z domu spokojnej starości, to piosenka nagrana właśnie po to, żeby śpiewać ją razem z publicznością. Ma na pewno jeden z bardziej wyrazistych refrenów Davida Grohla od dłuższego czasu. „Make It Right” to dynamiczny kawałek, który można w pełni docenić dopiero, kiedy pod dupą skacze wam siodełko roweru tnącego żwirowatą nawierzchnię albo wylewacie kalorie w koszulkę do treningu. Czy jakkolwiek w ruchu.

Foo Fighters lubią szumne zapowiedzi muzycznych eksperymentów, jak w przypadku poprzedniej płyty „Sonic Highways”, której towarzyszył niezły serial dokumentalny o rockowych tradycjach ośmiu wielkich miast Ameryki. Ostatecznie jednak Foo Fighters brzmią jak Foo Fighters i wszyscy są zadowoleni. „Concrete and Gold” miało być niby połączeniem Beatlesów i Motorhead. Z tego pierwszego niewiele można tu wysłuchać, a legenda Liverpoolu pobrzmiewa głównie w piosence, w której osobiście bierze udział Paul McCartney. Reszta to wypisy z dobrego podręcznika robienia piosenek według FF. Nieraz lepsze, jak energiczny „Sky Is a Neighbourhood„, w którego tekście trudno znaleźć jednak coś błyskotliwego. Nieraz zapominalne, jak „The Line” albo tytułowe „Beton i Złoto”, które po kilku odsłuchach staną się sygnałem do tapnięcia przycisku „Następne”. „Po pierwszej nutce”.

Najbardziej szczera w tym wszystkim i zaskakująca wydaje się spokojna, słodko-gorzka piosenka „Happy Ever After” z puentą „There ain’t no superheroes now, there ain’t no superheroes, they’re underground”.

Może Dave Grohl już nigdy nie stworzy swojego arcydzieła, tej jednej transcendentalnej piosenki, która wykracza poza granice showmaństwa i przebija kontekstualne ściany, które muzyk sobie zbudował. Ale może wcale nie musi, skoro już ma najfajniejszy rockowy band świata.

Dodaj komentarz