Kiedy Björk daje koncert, muzyka wydaje się jakimś dziwnym spirytualnym bytem, odbieralnym więcej niż jednym zmysłem. Ona jest jak jedna z tych wróżek w disnejowskiej „Śpiącej Królewnie”, która różdżką rozpyla nad publiką magiczną mgiełkę i na chwilę wszyscy zapominają, skąd i po co tu właściwie przyszli. Jej nowa płyta”Utopia” to znowu inwazja dźwięków eterycznej urody, zbyt wydelikaconych, żeby przypasować je do czegokolwiek w świecie cynika. Słuchanie tego przypomina wejście do ogrodu, w którym strach dotknąć któregokolwiek kwiatka, bo jeszcze pęknie.

Björk - Utopia

No nie jest do muza, którą włączasz do biegania albo w samochodzie, chyba że akurat jedziesz przez Islandię. Nie balsamuje rzeczywistości, tylko ją na chwilę wyłącza. Ja zawsze tonę w akcencie artystki. Jestem wielkim fanem jej wymowy spółgłosek. Jej „eski” są jak syczenie węża Ka z „Księgi Dżungli”, jej „ka” są jak tąpnięcia ziemi, a jej „err” jak wibracje powietrza. Gdyby ktoś z takim akcentem zaczął śpiewać na egzaminie do szkoły muzycznej, to pewnie znalazłby się jakiś głupio mądry profesorek, który stwierdziłby tylko złą intonację. A to spółgłoski tworzą właśnie melodię w piosenkach Björk. Najwydatniej słychać to w piosenkach „Tabula Rasa” i „Features Creatures„. Mógłbym chyba przez godzinę słuchać nagrania, na którym próbuje wymówić „kurwa mać”.

Björk

„Utopię” nazywa się radosnym powrotem piosenkarki po mrocznej serii piosenek o krwawiących sercach i jest w tym prawda. Trochę podobnie jak w przypadku ostatniej Lany Del Rey można by powiedzieć „Hej, dobrze widzieć cię wreszcie zadowoloną”. Muzyczne magazyny wiążą to oczywiście z życiem osobistym piosenkarki, rehabilitacją po dotkliwym rozstaniu z partnerem. Zazwyczaj, kiedy recenzje skręcają w taką pudelkową kronikę towarzyską reaguje skrzywieniem, ale przecież jednak muzykę ze wszystkich sztuk najtrudniej być może oderwać od kontekstu życia osobistego artysty. Śpiewanie to przecież to jedna z najbardziej osobistych czynności. Większość ludzi śpiewa tylko w trakcie siusiania, golenia bądź mycia pach, ewentualnie w towarzystwie osób, którym wyjątkowo ufają, czy to partnerzy, czy wyrozumiali kumple z pracy. Björk otwiera tak duszę przed nami wszystkimi, prezentując swoje osobiste „eski”, „errki” i pozostałe spółgłoski. Czym zasłużyliśmy na taką szczerość?

Dodaj komentarz