Adolf Hitler z powieści „On wrócił” to obok Hitlera z filmiku „Hitler: W poszukiwaniu electro” na YouTube najfajniejszy Hitler jakiego znam. Jest pozasystemowy, mocno masakruje i młodych lewaków i prawaków, dobrze orze, woli swojski eintopf od kebaba i falafla, nie rozumie „politycznej poprawności” i nie boi się mówić „jak jest”. Aż chce się, trochę z przekory, trochę dla beki, trochę ze złości, na niego zagłosować w wyborach. Tylko potem znowu świata szkoda.

on wrócił hitler er ist wieder da

Kilka lat temu książka Timura Vermesa wydawała mi się głównie satyrą na medialny cyrk, ponury dyktat ratingów i wygłupy różnych januszów polityki. Teraz widać, że pisarz skurczybyk po prostu nie zignorował wczesnych symptomów i trafnie zdiagnozował dojrzewające zarazy. Fabuła przebiega mniej więcej tak: pewnego słonecznego dnia roku pańskiego 2009 Adolf Hitler, a przynajmniej człowiek przekonany, że jest Herr Führerem w osobie własnej, niczym żurek zwyczajny, budzi się na ławce gdzieś w Berlinie, wczorajszy bardzo. Nie zdaje sobie sprawy, że Tysiącletnia Rzesza nie dożyła nawet trzynastej rocznicy, a ostatnie co pamięta, to jak z Ewą zabunkrowani raczyli się eliksirem nieśmiertelności. Zdziwiony, że zamiast do Valhalli, trafił do tęczowej krainy multi kulti, w której łatwiej spotkać Turka niż rasowego Aryjczyka, zaczyna ściągać na siebie uwagę. Najpierw przechodniów z telefonami i jutubem w aparatach, potem lokalnej telewizorni, następnie ogólnokrajowej prasy, wreszcie partii politycznych, które chciałyby podrasować sobie listy kimś o medialnej prezencji. Publika się z nowego-starego celebryty podśmiewa i między tymi salwami perlistego śmiechu coraz więcej osób, coraz śmielej przebąkuje, że w sumie to ten typ jest bekowy, ale umie przygadać. O imigrantach, o Unii, o tym, że Niemcy to kiedyś były potęgą, a teraz to ciepłe kluchy z kapustą i bez wursta.

W mojej ulubionej scenie Hitler wbija się na chama z ekipą telewizyjną do berlińskiej siedziby NPD i przy dzikiej chichenfreude operatorów suszy głowy narodowo-socjalistycznym gołowąsom za to, że jeszcze nawet jednego dobrego puczu nie zrobili. Mamy tu dychotomię znaną także z politycznego dyskursu. Po jednej stronie nominalne naziolki. Trochę straszni, ale trochę śmieszni. Jedzą swastyki z Grześków, śpią w mundurach SS-manów i śpiewają w lesie przy ognisku Rudolf Heß – du lebst weiter, in unseren Herzen…„. Niby groźni, ale niegroźni, bo to margines marginesów. Po drugiej stronie ten medialny pan z telewizji, wygadany, elokwentny, trochę staroświecki, dobrodusznie uśmiechnięty; gdzie się nie pojawi, zbiera klakę publiczności. Ale jednak Hitler.

er_ist_wieder_da_hitler_oliver_masucci1

„Er ist wieder da”, ekranizacja z 2015 roku.

Od początku kultura uczy dzieci, że dobro jest ładne a zło brzydkie. Dobro jest Dżasminą i Mufasą, zło jest Dżafarem i Skazą. Zło jest złodziejem w kominiarce i terrorystą w turbanie. Zło jest ewidentne, bo ma zło w nazwie; na przykład Ciemna Strona Mocy. Zło drzemie w podziemiach i na dnie oceanu. Zło przybywa z kosmosu, żeby zniszczyć Ziemię. Zło ma rogi, szpony, ogon i swastykę wytatuowaną na czole. Zła nie przegapisz, bo zło się nie myje. Wyczujesz smród na kilometr. Zło ma demoniczny śmiech i ogień w oczach. Zło to zgniłe jabłka, łachmyty, psychopaci mordujący kocięta od małego, margines marginesów. Ewentualnie zło może być atrakcyjne i kuszące. Jak soczysty owoc z zakazanego sadu i inne rozkosze dekadencji, co wyjaśnia, czemu kusi czasem ludzi dobrodusznych, ale słabych. Dopiero Hannah Arendt w książce o Eichmannie uczy, że zło ma częściej postać znudzonego pana w okularach, który pracuje przy biurku, gdzie od ósmej do szesnastej przegląda i podpisuje różne papiery, po czym wraca do domu, karmi psa, nalewa sobie wino i siada przed telewizorem.

Minister uspokaja, że wszystkie symbole zła będą stanowczo tępione. Pięknie, ale swastyka z wafelków może najwyżej zranić poczucie smaku, tymczasem inne przejawy nazizmu ranią twarze. Brzmi to jak światły wniosek z rozprawki na teście gimnazjalnym, ale zło nie musi nosić brunatnego munduru. Może nosić najbardziej swojski, patriotyczny dres świata albo okulary w najbardziej eleganckich oprawkach. Zło może mieć legitne logo YouTube nad głową. Zło może mieć tysiąc lajków na Facebooku. Zło może być nudnym, legislacyjnym bełkotem obiecującym polskim dzieciom pierwszeństwo w naborze do szkół. Zło może być skargą na pracowników sklepu rozmawiających w obcym języku. Zło może być managerem sklepu, który nie chce angażować się w polityczne spory i woli przeprosić, żeby nie stracić klienta i premii, której potrzebuje. Może być prezesem korporacji, który chce rozszerzać target i obniżać koszty. Może być pracownikiem korporacji, który chce dobrze wykonać polecenia prezesa. Prawdziwe zło jest zwykle nieciekawe, bezmyślne, mechaniczne i banalne. Zaczyna śmierdzieć dopiero, kiedy się te jego banalne przejawy skumulują. Ale wtedy jest już za późno, żeby się ocknąć.

Dodaj komentarz