Między utworami istnieją współoddziaływania jak w przyrodzie. Przeważnie neutralizm, czasem komensalizm, bywa że pasożytnictwo. A jeżeli ktoś lubi i umie, to nawet symbioza. Od Świąt zachwycam się, jak genialnie Jordan Peele umiał wkomponować starą hip-hopową piosenkę „I Got 5 On It” w trailer swojego nowego horroru „Us„, robiąc dobrze obu utworom. Plażowy kawałek o zielsku zamienia się w złowiaszczy podkład z osobistej playlisty szatana, a atmosfera filmu w koncentrat ze zła niskosłodzony.

Trailery to specyficzna forma. Mogą być pospolitą reklamą, środkiem medialnym, który z góry traktuje film tak samo jak perfumę albo portal aukcyjny. Wtedy trailery najczęściej pasożytują na popularnych piosenkach. Przypominają mi się nachalne zwiastuny „Miami Vice” z 2006 roku zagłuszone kawałkiem „Numb/Encore” Jaya-Z i Linkin Park. Najgorętszy hit sezonu na licencji, żeby tylko wrobić młodzież w remake serialowej ramotki z lat osiemdziesiątych. Albo to. Trailery i piosenki mogą też ze sobą współgrać w eleganckiej marketingowej harmonii, jak zajawki kolejnych części Pana Greya i nowe mroczne covery popowych przebojów. Ale trailery mogą być też swoją własną formą sztuki.

Przestudiujmy krótko rolę piosenki „I Got 5 On It” Luniz w tym zwiastunie. Najpierw Jordan Peele inkorporuje ją w scenę i dialog, przypominając pierwotne znaczenie. Potem, wraz z montażem video, rozbiera utwór na kawałki. Wycina dziarski wokal i stopniowo podkręca upiorny sampel dzwonka, który cały czas pobrzmiewa w tle oryginalnego kawałka, choć prawdopodobnie nikt nigdy nie zwrócił uwagi na jego immanentną upiorność. Od teraz już nigdy nie przeoczymy tego dzwonka.

To samo Jordan Peele robi w swoich filmach. Wyciąga zagadaną, ukrytą pod latarnią immanentną upiorność rzeczy. Jak rasizm liberalnej klasy średniej w „Get Out„. Kreatywność na każdym poziomie, osobisty wkład w każdy detal. Taka jest różnica między artystą a creative managerem. Albo po prostu takim, co lubi robić i takim, co lubi mieć zrobione.

Dodaj komentarz