Kto strzeże strażników? Chłopaki
18-08-2019Jakby się nad tym zastanowić przez krótką chwilę, świat pełen superbohaterów byłby prawdziwie podłym grajdołem. Superbohater, oskrobawszy go z mitologicznego powabu, pozbawiwszy siły narracji i wagi kontekstu, jest u swojego rdzenia co najmniej skrajnie prawicowym, absolutystycznym, niech będzie, że i faszystowskim konceptem. Iteracją nadczłowieka, personifikacją idei, że nie struktury społeczne zapewnią porządek i bezpieczeństwo, ale wybitne jednostki, zdolni od poczęcia, pomazani bożym palcem, a przynajmniej ohydnie bogaci. Mankament tej idei, nie ma od niego ucieczki, jest taki, że nadludzie to zwykle najzwyklejsze ludzkie skurwiele.
Nawet cieszyłem się na tę serialową wersję „Watchmenów”, zaplanowaną na jesień w HBO. Pierwszą ekranizację z 2009 roku dosyć lubię, ale przyszła trochę za wcześnie i przez to minęła z celem. Kina nie były jeszcze zdławione przez superherosów, więc taka dekonstrukcja gatunku przeleciała widowni nad głowami. Teraz jest idealny moment na zaktualizowaną wersję „Strażników” w realiach tryumfu alt-rightu, buntu inceli, prywatyzacji wojny, oswojenia inwigilacji, wszechwładzy transnarodowych konglomeratów, celebrytyzmu, influencerstwa i monopolu marvelodisneya na rozrywkę. Czekałem z nadzieją „Watchmenów” w HBO, tymczasem The Boys, o których nigdy wcześniej nie słyszałem, zapewnili mi to samo od ręki.
Nie szalejąc już z okrągłymi słówkami jak demitologizacja, pomysł wyjściowy jest taki. Zastanówmy się, co by było, gdyby superbohaterowie naprawdę funkcjonowali w naszym świecie. Jakby to działało? Flash i Quicksilver, zapierdalając normalnym ciągiem komunikacyjnym z prędkością dźwięku, zabijaliby miesięcznie co najmniej kilkunastu przypadkowych przechodniów. W naszym świecie byłby to jednak problem rozmiaru kapitana FC Madrytu, z noskiem zapchanym kokainą, rozjeżdżającego swoim ferrari matkę z dzieckiem na pasach. Trochę oburzenia publiki, pokajanie, rozmowa rodziny z prawnikami, ugoda i umowa NDA. Trzy dni cyklu newsowego i po sprawie, zaraz początek sezonu, kapitan drużyny ma dużo na głowie. W naszym świecie superbohaterowie nie mieszkaliby u ciotki na poddaszu ani w jaskini. Pracowaliby na licencji korporacji podobnej do NFL, obłowionej na partnerstwie publiczno-prywatnym. W naszym świecie nie zdarza się inwazja obcych, a przemoc, częściej niż w mrocznej alejce, odbywa za zasłoniętą firanką i wymaga raczej pracy wywiadowczej niż rentgena w oczach. W tym świecie superbohaterowie zajmują się monetyzowaniem japy na festynach, reklamowaniem butów, trendowaniem na Twitterze, stwarzaniem zagrożenia i nadużywaniem bezkarności. I tutaj, niczym koleś niosący transparent „Kto strzeże Strażników” z antyutopii Alana Moore’a, wchodzą chłopaki z „Chłopaków”. Antybohaterowie na krucjacie przeciw bogom, w zabawnym, brutalnym, dekonstruktywistycznym pastiszu i zarazem liście miłosnym dla komiksu superbohaterskiego.
Serial jest na tyle inteligentny i przewrotny, że musiałem się, choćby pobieżnie, zaznajomić z komiksowym oryginałem. Tym bardziej, że jego autorem jest Garth Ennis, którego Kaznodzieja, zabawa popkulturowymi tropami, z refleksją o religii w tle, stoi kilka półek nad nudną ekranizacją. Z „The Boys” jest na odwrót. Gdzie komiks poprzestaje na sprośnym żarcie, serialowy scenariusz wychodzi od puenty i buduje dojrzałą narrację. Śladem humoru komiksowego pierwowzoru są „śmiechowe” ksywki bohaterów w polskich napisach, jak Ojczyznosław za Homelandera. Tłumacz, po pierwszym zeszycie, wziął komiks za odcinek Kapitana Bomby i trudno się dziwić, choć w oryginale pseudonimy herosów nie są „bekowe”, ale równie niepomysłowe (tu tkwi właściwy żart) jak Superman czy Wonder Woman. Poza żartami dla gruboskórnych, których tu nie brakuje (tort zgarnia scena z pomysłem użycia niemowlaka jako zabójczej broni), serial ma naprawdę dobrze napisany scenariusz.
Co najważniejsze, odpuszczamy tu typowe podziały na protagonistów i antagonistów, podstawową formułę superbohateryzmu. Owszem, z chłopakami najpierw empatyzujemy, głównie przez gniew, bo kto po kraksie spowodowanej przez superprezentera TVN albo kolejnym karambolu rządowych limuzyn nie pomyślał sobie nigdy, za Billym Butcherem, pardą my frencz, but fuck those fuckers? Szybko jednak metody chłopców zaczynają się barwić tą samą lekkomyślnością i zacietrzewieniem, z którym ci mieli walczyć i odkrywamy, że w sumie wolimy spędzać czas z supkami. Tak samo jak w prawdziwym świecie wolelibyśmy, mimo wszystko, obrzydzenie na bok, imprezować z Christiano Ronaldo albo Kamilem Durczokiem, niż utylizować zwłoki z jakimiś narwańcami w trzecim stadium żałoby.
Miarką świetnego aktorstwa jest dla mnie to, że nie mogę się doczekać aż ktoś pojawi się znowu w kadrze. W The Boys mam tak z Antony Carrem, grającym Ojczyznosława, czyli Homelandera. Chwilę zajęło mi rozpracowanie jego aktorskiej maniery. Ta zawsze zagryziona dolna warga, sygnalizująca pogardę dla wszystkich i wszystkiego, niezauważalną dopóki nie wiesz, żeby jej szukać. W jednej z usuniętych scen serialu, której opis wyciekł do sieci, Homelander, Kapitan Ameryka z mocami Supermana, masturbuje się na szczycie wieżowca Chryslera, szepcząc sobie czule „mogę robić, co chcę, mogę wszystko”. Dziwna mieszanina pewności siebie, żałosności, zadufania, obłudy, ale i charyzmy, robi z Homelandera naprawdę fascynującą postać, z którą po prostu, mimo wszystko, obrzydzenie na bok, chcę spędzać czas. Podobnie zresztą wolałbym spędzać czas z Tonym Starkiem, niż common people, bohaterami Jake’a Gyllenhaala, Michaela Keatona i Sama Rockwella z Uniwersum Marvela. Jest w The Boys znakomicie napisana scena, w której Homelander tłumaczy, z wykorzystaniem podstawowych praw fizyki, czemu nie ocali spadającego samolotu, i mimo ogólnego szoku nie możesz odmówić skurwielowi sensu.
Kapitalizm przypomina religię. Najwspanialszy jest w rozwiązywaniu problemów, które sam tworzy. O tym opowiadają The Boys i nie umyka nikomu ironia tego, że serial produkuje firma najbogatszego człowieka świata. Plastik powoli przykrywa planetę. Rozwiązanie? Lansujmy papierowe słomki do picia naszego cold brew z lemoniadą. Molestowanie seksualne jako część rozwoju zawodowego w korporacyjnej hierarchii? Skoro już nie uchodzi na sucho, postawmy pieniądze reklamodawców na upodmiotowienie, empowerment. Światu zagraża superzłoczyńca o mocy regenerującej się bomby atomowej… nie zdradzę tu punktu zwrotnego fabuły, ale możecie się łatwo domyślić, dokąd to zmierza. Ba, nawet na zmęczenie kinem superbohaterskim Amazon dostarczy rozwiązanie w postaci The Boys.
W kapitalizmie, jak w religii, potrzebujemy swoich bogów, czy będą to superbohaterowie, celebryci, sportowcy, ikony feminizmu, czy antybohaterskie chłopaki. Ci w naszym świecie mają tylko drogie zabawki i dobrych prawników, ale przynajmniej nie mają lasera w oczach. Jeszcze.
Dodaj komentarz