Nazwa Coney Island pada w tekstach różnych kawałków Lany Del Rey przynajmniej pięć razy. Jest w jej twórczości jednym z tajemnych zaklęć roztaczających miraż przebrzmiałej świetności i przepychu. Przywołujących utraconą beztroskę i rozbudzających tęsknicę. Skąd ta fascynacja odtrąconym zakątkiem Nowego Jorku? Wystarczy godzina jazdy metrem z tętniącego życiem Times Square i można zacząć szukać odpowiedzi.

dreamland-lana-del-rey

Lana przyznała kiedyś w wywiadzie, że wiele słów piosenek zeszło się jej w głowie właśnie w rozpędzonym wagonie metra na pomarańczowej nitce D łączącej Manhattan z wybrzeżem oceanu. Taka podróż od serca do obrzeży stolicy świata w rytmie stukotu pociągu rzeczywiście niesie natchnienia, ale ta seria odwołań do wyspy ma dalece głębszy sens. I długą tradycję w amerykańskiej poezji. Coney Island niemal od momentu zasiedlenia robiła za metaforę panujących w Stanach społecznych relacji i targających kraj procesów historycznych. Nazywano ją Placem Zabaw Ameryki i soczewką, która skupia najważniejsze cnoty demokracji – wolność, równość, otwartość. Kiedy indziej była symbolem kapitalistycznej zgnilizny, rozkładu wartości i upadku marzeń. Reprezentant generacji beatników Lawrence Ferlinghetti zatytułował nawet swój kultowy tom poezji „Coney Island of the mind”. To do dziś jeden z najlepiej sprzedanych na papierze amerykańskich tworów lirycznych.

W latach dwudziestych jej plaże jak ekspresjonistyczne malowidło ferowały kolorami frywolnych na swoje czasy strojów kąpielowych. Przyjezdni tłoczyli się między atrakcjami rozświetlonych mocą milionów wattów lunaparków jak gołębie wkoło kromek chleba. Dziś Coney Island zarasta chwastami, drzemie pod rdzą i próchnem, śniąc o przeszłości. Wygłaskany delikatnymi muśnięciami Atlantyku piasek nie doświadcza już dotyku tysięcy stóp dziennie. Są pewnie dni, że stąpa tu więcej mew niż ludzi. Czasem jakaś parada rozświetli to miejsce jak samotna raca na czarnym, bezgwiezdnym niebie. Turyści nieraz nie mają nawet pojęcia, że kilkadziesiąt przystanków od manhattańskich drapaczy chmur ciągną się kilometry plaż i podupadają imponujące kiedyś rollercoastery. Wymowne jest, że ostatnią istotną rolą, jaką Wyspa odegrała we współczesnej popkulturze była kryjówka dla cyberterrorystów z „Pana Robota”. Coney Island. Skansen cieni historii, muzeum zaśniedziałych marzeń. Źródło natchnienia dla artystów działających w biznesie nostalgicznym.

I get down to Beat poetry
And my jazz collection’s rare
I can play almost anything
I’m a Brooklyn baby
I’m a Brooklyn baby

brooklyn

Magiczne lustro dzieli Manhattan od Coney Island. Brooklyn zmienił się przez ostatnie 20 lat z dzielnicy, w której brzydziły się mieszkać bohaterki „Seksu w wielkim mieście” w miejsce, gdzie Kapitana Amerykę nie stać na czynsz. Ale przejażdżka metrem z Upper East Side do stacji Coney Island przypomina podróż do innego świata. Schodzimy do podziemnego przystanku metra otoczeni przytłaczającymi wieżowcami, a kilkanaście minut później pociąg wynurza się na powierzchnię i za oknami obserwujemy już, jak szkło i metal maleją na horyzoncie, a wyrastają przed oczyma brunatne, ceglane kamienice i ogrodzone boiska do kosza. Wagon stopniowo wyludnia się i dobija wreszcie do finalnego przystanku, na którym każde chrząknięcie odbija się echem od ścian.

Pierwsze, co uderza w oczy po wyjściu na Coney Island to jasność. Żyjący tu przed kolonizacją rdzenny lud Lenape nazywał to miejsce Narrioch, czyli „ziemią bez cieni”. Rzeczywiście, w szczycie lata promienie słońca odbijają się od piasku i gładkiej tafli wody jak od zwierciadła, drażniąc oczy oślepiającą bielą. Niskie zabudowania nie przynoszą ratunku. Linia widnokręgu nakreślona przez ocean rozmywa się w ostrym blasku nieba i bez filtru przeciwsłonecznych okularów trudno nawet w taki dzień wyłowić stąd kształty i kolory.

All that’s real to me,
Is Halloween and Jesus,
Coney Island beaches,
Chandeliers and seizures.

Honey, I wanna fly,
I wanna fly, I wanna fly.

Coney1

Droga, którą tu przybyliśmy otwarta jest od siedemdziesiątych lat XIX wieku, kiedy to linie kolejowe połączyły wyspę z Brooklynem. Ośrodek turystyczny Coney Island zaczął rozkwitać niedługo po Wojnie Secesyjnej. Przewodniki nazywały tutejsze wybrzeże najpiękniejszą plażą Ameryki.W 1884 roku stanął tu pierwszy w USA rollercoaster z „napędem grawitacyjnym”. Pasażerowie wspinali się na konstrukcję, żeby następnie zjechać pchniętym wagonem po równi pochyłej. Kolejki do atrakcji musiały się zawijać.

Wraz z kolejnymi osiągnięciami ruchów pracowniczych nowojorczycy zyskiwali więcej czasu wolnego i rósł popyt w biznesie rozrywkowym. Coney Island stawała się barwnym monumentem wolności od wyzysku. Wzdłuż plaży wyrastały restauracje, saloony, hale koncertowe, pawilony cyrkowe z egzotycznymi pokazami. Wszystko, czego trzeba, żeby zasłużyć na miano protoplasty Vegas. Na styk stuleci przypadł szczytowy moment sławy Wyspy. W 1902 roku George T. Tilyou otworzył tu rozbudowany ośrodek rekreacyjny Steephouse Park. „Jeśli Paryż jest Francją, Coney Island między czerwcem a wrześniem jest światem” – miał powiedzieć biznesmen, a jego słowa, jak reszta wspomnień ze złotych lat tego miejsca, utrwalone zostały na murach ciągnących się wzdłuż deptaku.

Coney2

Coney3

Obrazki na murze przypominają dziś o żywiole, jakim była kiedyś Coney Island. Tu w opozycji do norm społecznych narzucanych przez dystyngowanych, wąsatych panów we frakach kwitła kultura masowa i swobody nabierały obyczaje. Między setkami tysięcy turystów spływał też tu element kryminalny i osadzał się w tak zwanym „podbrzuszu” na zachodnim krańcu Wyspy. Nielegalne wyścigi konne, hazard, prostytucja i galony rozlewanego alkoholu coraz bardziej okrywały Coney Island mgiełką złej sławy. W latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku nadal powstawały tu nowe atrakcje. Większość z nich wciąż tu stoi. Można przyjrzeć im się z okna pociągu, dojeżdżając do finalnej stacji linii D. Zamiast dziecięcego podekscytowania wywołują jednak dziwny smutek za utraconą niewinnością.

Unieruchomione karuzele chowają się za starymi kontenerami, stertą śmieci i sięgającymi bioder chwastami. Ogrodzone wysoką siatką ze zniechęcającym napisem. Surrealistyczne wrażenie pogłębia diabelski młyn w niebiesko-czerwonych barwach, jak obrazek, który trzeba oglądać w specjalnych okularach, żeby zyskał trzeci wymiar.

Coney6

Po wejściu na bulwar wydaje się, że jedyną atrakcją, która cieszy się tu jeszcze jakimś zainteresowaniem jest pomarańczowy bar z hot-dogami Nathan’s. „Smak Nowego Jorku od 1916 roku”, jak zachwala slogan. Jeśli to prawda, Nowy Jork jest stulatkiem o trochę łykowatej parówce z wodnistą musztardą. Na lewo od Nathana inne pstrokate restauracje prowadzą aż do zbudowanej w roku wybuchu II Wojny Światowej wyrzutni spadochronowej, która od pięćdziesięciu lat nie pełni żadnej roli oprócz punktu orientacyjnego.

Coney7

Jedną z niewielu aktywnych wciąż atrakcji jest blisko dziewięćdziesięcioletni, drewniany rollercoaster Cyclone. Kolejka nie oferuje może ekscytujących prędkości, ale za to wstrząśnie wami jak start wahadłowca, jeśli zdecydujecie się na przejażdżkę. Krzesło w wagoniku dygoce pod tyłkiem z każdym ruchem, a operator Cyklonu wprawia koła w ruch przy pomocy wajchy. Za kilka dolców możecie poczuć tutaj, jakby Bóg was opuścił, w kurczowym uścisku trzymając się poręczy jak własnego życia.

Coney5

Albo możecie po prostu pospacerować samotnie bulwarem jak Carmen z piosenki „Carmen”.

Carmen, Carmen, staying up til morning
Only seventeen, but she walks the streets so mean
It’s alarming truly how disarming you can be
Eating soft ice cream
Coney Island Queen

coney8

Piosenka „Carmen” opowiada o młodej dziewczynie, którą głód atencji, ciągłe potrzeba aprobaty i dekadencki styl życia prowadzą do upadku. To prosta przypowieść o zgubnych skutkach sławy i życiu pod publikę. Coney Island, której alejkami spaceruje z pewnością siebie Carmen zaczęła się staczać w latach pięćdziesiątych. Dziś piękna Coney Island jest kolorowym hologramem wyświetlanym na płachcie wyobraźni artystów i pożeraczy kultury. Napisem na ścianie. Podobnie jak amerykański sen.

Coney9

Arkadia Coney Island była środkowym palcem wystawionym wiktoriańskiemu społeczeństwu przez nową generację. Oznaczała wyzwolenie ze starej sztywnej obyczajności. Podobnie jak cała historia kultury, jest świadectwem pokoleniowej zmiany, kroniką buntu przeciwko staremu porządkowi. Przywołując Coney Island, Lana Del Rey wzdycha to tego buntu i wypracowanej wolności, niekiedy też ostrzegając przed porażką nadmiernej dekadencji. Kiedy to robi, wyłamuje się jednak z procesu historycznego,w którym Coney Island była trybikiem. W tym procesie kultura budowana przez nowe pokolenie opierała się na kontestacji przeszłości i parciu naprzód. Nowe gatunki muzyczne powstawały, by szokować przemijające pokolenie. Jazz był niemoralny, a rock’n’roll symbolizował kompletną degrengoladę. I tak dalej.

Dzisiejsza kultura nie chce odrzucać przeszłości. Przeciwnie, spogląda na nią z rozrzewnieniem. Lana Del Rey brzmi jak śpiewaczka z lat sześćdziesiątych, a cała jej twórczość jest słodko-gorzką elegią amerykańskiego snu – świata, w którym dziewczyna z małego miasteczka może wyjechać do Hollywood, żeby zostać znaną aktorką. Dezaprobatę hipsteriady wywołało kiedyś odkrycie, że życiorys Lany Del Rey to fikcja na potrzeby persony scenicznej. Cóż, podobnie fikcyjna jest dziś wizja Ameryki, którą snuje w swoich piosenkach – utkana z mitów i echa przeszłości.

Nowy Jork też nie jest już miejscem z piosenki Franka Sinatry, w którym „możesz osiągnąć wszystko”, tylko miastem bankierów i finansistów. Sławę miasta sukcesu roztaczają dziś specjaliści od marketingu i PR, a nie mieszkańcy. Coney Island ciągle trwa jak blaknące zdjęcie dawnej rzeczywistości, ale już wkrótce też zajmą się nią nowojorscy PR-owcy i deweloperzy. Zbudują kasyna, apartamentowce i hotele z prywatnymi plażami. Wyspa odzyska swój blask, ale nie taki jak w nostalgicznych piosenkach Lany Del Rey. Swoboda, wolność, marzenia to cyfry w biznes planie.

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Dodaj komentarz