W swoim muzycznym rozliczeniu roku ominąłem polskie produkcje niczym jakaś szkalująca Polskę międzynarodowa komisja antypolska, a tymczasem całkiem dużo piosenek w rodzimym języku zapisało mi się w pamięci podręcznej. Raper Łona pozostawił choćby za sobą bardzo treściwą płytę o tym, że tym wszystkim gniewnym młodym Polakom zaniepokojonym o swój dobrostan można by w ramach objaśniania świata narrację narodowo-katolicką zastąpić z powodzeniem narracją klasową.  A poza tym to ten Burrito Fitzgerald też coś czasem ciekawie zrymuje.

Właśnie, co do Fitzgeralda…

Julia Marcell, która niedawno skończyła ogólnopolską trasę koncertową i przed chwilą grała na Paszportach „Polityki”, nagrała jeden z fajniejszych albumów w zeszłym roku.

O ile jej poprzednia płyta wydawała się mówić coś o dojrzewaniu, o tyle album „Proxy” jest tak jakby o dorastaniu. To nie to samo, bo dojrzewanie kojarzy się głównie z buntem, wyzbywaniem beztroski i nabywaniem odpowiedzialności, a dorastanie niestety z porzucaniem złudzeń i nasiąkaniem cynizmem. Łaskotliwie przyjemnym i melodyjnym głosem, którego przejściowe tonacje wpędzają w wrażenie podobne do chwilowego spadku ciążenia przy szybkim zjeździe autobusem po pochylni, Julia Marcell śpiewa o konsumpcji, alienacji i bojaźni w świecie buzującym informacyjnym i dezinformacyjnym szumem. I jeszcze w taki postmodernistyczny sposób miesza przy tym popkulturowe cytaty z klasyką polskiej piosenki jak eintopf w kuchni polowej. Ale kawałkiem, który najbardziej rezonuje mi zawsze w czaszce jest taka niby banalna i rzucona mimochodem obserwacja o powierzchowności w powyżej embedowanej piosence „Tarantino”.

Kiedy byłam małą dziewczynką,
modliłam się o urodę.
Dzisiaj jestem już pewna –
wolę być ładna niż mądra.

Na co komu ta mądrość?
Tylko się człowiek stresuje.
Głupotę ci każdy wybaczy,
brzydoty nie daruje.

Swędział mnie ten tekst w neuroprzekaźniki, jak znajoma twarz z nieprzypisanym nazwiskiem. Aż nabrał znacznie bardziej gorzkiego smaku, kiedy skojarzyłem go sobie wreszcie z cytatem z Wielkiej Amerykańskiej Powieści.

„Zapytałam pielęgniarkę, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Kiedy usłyszałam, że dziewczynka, niespodziewanie rozpłakałam się. – Jak to dobrze – powiedziałam. Mam nadzieję, że będzie na tyle głupia, jak świat od niej oczekuje – bo najlepsza rzecz dla kobiety na tym świecie być ślicznym głuptaskiem.

Rola kobiet w społeczeństwie, czy feminizm jako taki, nie są przewodnim motywem ani „Wielkiego Gatsby’ego” ani piosenek Julii Marcell, ale smukła nić korespondencyjna łącząca te fragmenty (raczej niezamierzona) zaciska się na gardle po uświadomieniu sobie, że te dwa utwory dzieli prawie 100 lat. Sto lat społecznych przemian, odwracania paradygmatów, a relewancja tych słów nic a nic nie wyszczuplała. Aktualne dziś jak i wtedy (a czasem wydaje mi się, że dziś nawet bardziej, bo choć zaskakująca przenikliwość słów Daisy z „Gatsby’ego” pokazuje, że Fitzgerald niekoniecznie napisał ją jako ślicznego głuptaska, to jakby do tego sprowadza się już jej rola w ekranizacji Buzza Luhrmanna z 2013 roku). A w Polsce to już w ogóle.

juliamarcell

Julia Marcell, kadr z teledysku.

Tu, gdzie na przykład pewna hiperaktywna na Facebooku posłanka obozu władzy dostarcza w każdym tygodniu piramidalnie debilnego wątku do krytyki, ale mało który respons ze strony tych jakoby progresywnych i nowocześnie myślących wygrywów obejdzie się bez obsrywania kwestii jej mało atrakcyjnego wyglądu. Tu, gdzie wybór każdego lidera zaczyna się od namierzenia samca alfa albo chociaż najbliższego derywatu. „Głupotę ci każdy wybaczy, brzydoty nikt nie daruje”. Czy to sprawa kultury, czy natury, można zapytać smutno w rytmie melodii Julii.

„…czasem myślę, jak dziwnie, jak dziwnie być człowiekiem”, jak mówi inny refren piosenkarki, który z kolei przypomina już przytłaczające doznanie kręcenia się na karuzeli w kółko i bez celu.

Dodaj komentarz