Zawsze chodzi o ropę. Albo gaz. Taka nauka płynęła z lekcji geopolityki, które prawił nam na studiach stary, zgorzkniały i mądry profesor. Rzeczywiście, szkocka irredenta, której ostatnim kamieniem milowym było przegrane przez entuzjastów secesji referendum w 2014 roku, może być łatwo wytłumaczona ochotą na złoża surowców Morza Północnego. Zgodnie z zasadami geograficznego podziału, niepodległa Szkocja przejęłaby 84% ropy i gazu, z których konfitury aktualnie przypadają całej Wielkiej Brytanii.  Biorąc pod uwagę proporcje między liczbą Szkotów a obywateli całego Zjednoczonego Królestwa, wizja to dla szkockiego pekabu bardzo kusząca.

Ale kiedy słucham naszej przewodniczki po Highlandach, mam wątpliwości, czy to główny powód, dla którego ponad 1/3 szkockiej populacji zagłosowała półtora roku temu za wyjściem spod spódnicy Królowej. Nad deską rozdzielczą autobusu, którym przeprawiamy się przez dumne pasma górskie, wisi na przyssawce miś o imieniu Bruce. Na cześć Króla Roberta I Bruce’a. Na piersi ma referendalną przypinkę ze szkocką flagą i hasłem „VOTE YES”. Zaś dzwonek telefoniczny opiekunki wycieczki rozbrzmiewa zachrypniętym głosem Mela Gibsona „You can take our lifes. But. You. Can. Never. Take. Our. FREEEDOOOOM!!!”. Przez sześć godzin wyprawy kobieta szczegółowo relacjonuje każdą istotniejszą bitwę w historii Szkocji, jakby robiła wejście na żywo dla BBC, a folkowe opowieści streszcza z angażem, z jakim nastolatki wymieniają się wspominkami z wczorajszej imprezy. No jest po prostu najczystszą personifikacją narodowej dumy, jaką spotkałem. „Jeśli umrę gdzieś na polu chwały, będzie tam ze mną Szkocji skrawek mały” i tak dalej.

DSC_5560

W wycieczkowym autokarze siedzimy tylko w trzy osoby, możemy więc robić przystanki nieprzewidziane w standardowym programie zwiedzania. Na przykład stanąć przy drodze i nakarmić chlebem szkockie krowy wyżynne, które też są, jakżeby inaczej, narodową chlubą highlanderów.

DSC_5531
Czupurne, powolne, ospałe, wiecznie głodne bydło, a jednak w kompozycji z tym górskim landszaftem prezentuje taki mistyczny majestat, że klękajcie mieszczanie. A półki lokalnych sklepów z pamiątkami wypełniają poświęcone im książki.

DSC_5536

DSC_5542

Oto urok odwiedzania Szkocji w przedwiośniu. Okryte soczystą zielenią Outlandy i rdzawo-złote wrzosowiska Highlandów zasnute gęstą, magiczną mgłą – wszystko wolne od chmar turystów. Ale jest minus – bez większej ekipy plecakowiczów nie wszystko da się zaklepać, samemu będąc tylko zwykłym żuczkiem z aparatem na szyi. Dzień przed wycieczką odbieram więc telefon z edynburskiego biura podróży – zarezerwowany wcześniej wyjazd do Loch Ness odwołali z braku innych chętnych. Nie opyla się, ale na pociechę proponują skromniejszy trip do Loch Lomond i z powrotem. Potwora nie będzie, ale i tak będzie zajebiście, mówi przewodniczka. Spoko, poza tym przecież tu i tu głównie woda. Dużo wody.

DSC_5488
Faktycznie, szkockie akweny pojmują więcej litrów niż wszystkie sadzawki w reszcie Wielkiej Brytanii razem wzięte. Dlatego horyzont zawsze gubi się gdzieś w kłębach siwej pary.

DSC01299
Jedziemy więc z Glasgow pod górę, słuchając żarliwych historii o zamku Dumbarton, huncwocie Rob Royu i największym wymiataczu w dziejach świata, Williamie z domu Wallace. Przystanki robimy najpierw w kilku malowniczych szkockich wsiach, tych samych, które krajobrazem zainspirowały Johannę Basford do rysowania swoich esów i floresów. W jednej z nich kupujemy na śniadanie najlepszą rzecz na świecie – naleśniki z syropem klonowym i bekonem, tymczasem lokalny dziadek opowiada nam z tarasu coś o gęsiach tuptających po wąskiej i wilgotnej jeziornej plaży. „Te przyleciały z Kanady. Nasze szkockie są dorodniejsze!” – mówi dumnie.

DSC_5555

DSC_5523

Czy oglądacie „Outlandera”? Pyta przewodniczka. To taki serial. Pojawił się niedawno na polskim Netflixie, ale z opisu wygląda trochę głupio. Kręcimy głowami. Przewodniczka smutnieje jakby – „Szkoda, bo prujemy teraz do zamku, który gra w nim główną rolę”.

Inne znane role zamku Dunne to tło dla początkowej sceny „Monty Pythona i Świętego Graala” i Winterfell w „Grze o tron”. Ten ostatni tytuł rozbudza większe emocje. Kiedy zajeżdżamy na miejsce reakcją nie jest jednak spontaniczny geekout „Tak, to tu!”. Raczej „ekhmm… to tu?”. Rozglądamy się wkoło jak Gandalf w Morii. „Nie kojarzę tego miejsca”.

DSC_5573

Nic dziwnego, serialowa panorama Winterfell to cyfrowy kolaż Dunne i jeszcze innego zamku w Irlandii, choć to tutaj rzeczywiście kręcono sceny z Pilota i krajobraz istotnie się zgadza, a nad wieżą warowną latają nawet skrzekliwe kruki.
DSC_5584

DSC01368

Szkocka historia, podobnie jak „Pieśń lodu i ognia” musiała być pisana przez psychopatycznego sadystę. W drodze do kolejnego zamku słuchamy z głośników tradycyjnej szkockiej ballady muzycznej „Bonnie Banks of Loch Lomond”, śpiewanej na weselach i rodzinnych jublach, inspirowanej opowieścią o highlanderach torturowanych przez Anglików po zduszeniu Powstania jakobickiego.

O ye’ll tak’ the high road, and I’ll tak’ the low road,
And I’ll be in Scotland afore ye,
But me and my true love will never meet again,
On the bonnie, bonnie banks o’ Loch Lomond.

’Twas there that we parted, in yon shady glen,
On the steep, steep side o’ Ben Lomond,
Where in purple hue, the hieland hills we view,
And the moon coming out in the gloaming.

Mijamy historyczne pola bitewne, które ogarniała powstańcza armia Wallace’a, gdy przewodniczka pyta: „Ale Braveheart to chyba widzieliście?”. Oczywiście, że tak – kłamię, bo pamiętam ledwie urywki jakiejś emisji w paśmie Megahit Polsatu sprzed kilkunastu lat. „Doskonale!”. I ciągnie opowieść o szkockiej odwadze.

DSC_5592

Z zamku Stirling skamieniały Robert I Bruce spogląda przez przełęcz na Monument Wallace’a. Według historycznych źródeł Wielkiej Encyklopedii Wikipedii, chłopcy niekoniecznie się lubili, ale teraz obaj są pomnikami szkockiej glorii, choć to brytyjska flaga powiewa nad wrotami.

DSC01384

Z zimnych murów odrestaurowanego na zlecenie Elżbiety Drugiej zamczyska zieje historia, a szepty duchów króli i rycerzy hulają z wiatrem po mamucich komnatach. Na potrzebę turystów odtworzono wszystko. Kominki, kuchnie, jadalnie, sypialnie i nawet książęce sralnie. Budżetówki tyle inwestują w te muzea multimedialne, prezentacje, hologramy, wodotryski, bajery, disneylandy historii, a przeciętnego turystę 10 razy bardziej zainteresuje, jak król walił kupę. Am I right or am I sick?

kibelek

W drodze powrotnej do Glasgow, gdzie nocujemy, przygrywa nam, jakżeby inaczej szkocki hymn narodowy, a na zakończenie tripa przewodniczka rozpływa się nad aromatem ulubionego szkockiego napoju bezalkoholowego Irn-Bru (wymowa oryginalna: ajRRRRR-bRRRRR), który w swoim segmencie rynku orze tu nawet pod względem kwartalnej sprzedaży Coca-Colę, dzięki temu, że podobno skutecznie zabija kaca. Nawet plastikowa butelka płynu w kolorze niezdrowych sików i o smaku słodkiej gumy do żucia, może być obiektem dumy narodu bez własnego państwa.

W tym zjawisku społecznym, które złośliwie nazywamy w Polsce Prawdziwym Patriotyzmem, posiadanie niepodległego państwa, które nie jest aktualnie w stanie zaboru, okupacji, oblężenia albo zagrożenia, jest czymś nienaturalnym. Patriotyzm polski to niekończąca się walka z wrogiem wewnętrznym i zewnętrznym, obrona suwerenności, męczeństwo i bezustanny niepokój. Szkocki patriotyzm, którego nikły skrawek widzę na tej wycieczce to taka góralska duma z zachwycających widoków, urody przyrody, lokalnych smaków i spuścizny kultury. Widzę go wyraźnie i szanuję, choć wszystkie ruchy separatystyczne w Europie z definicji wydają mi się należeć do sił ciemności.

Część druga TUTAJ.

Dodaj komentarz