Czy kino superbohaterskie jeszcze żyje?
06-11-2017Jeden z niewielu jutuberów, którzy używają swojego kanału, żeby naprawdę opowiadać o filmach, a nie o sobie, wrzucił niedawno video esej o ewolucji kina superbohaterskiego, podpierając się dossier „Logana”. Filmy o spandeksiarzach przyrównuje do westernów i przedstawia drogę od gasnącej popularności przez parodię, nostalgię i demitologizację po reafirmację mitu. Teza jak miecz obosieczny. Pasuje do jednego przykładu jak ulał, ale trochę się szczerbi na zbrojach innych kinowych superherosów. Dlatego można odnieść wrażenie, że przemysł filmowy już inaczej poradził sobie ze znużeniem adaptacjami superbohaterskiego komiksu. Dławiąc je w kinie gatunkowym.
Komiks superbohaterski to po prostu zmodernizowany mit. Opowieść na styku życia boskich istot i pospolitych szaraczków. Kluczowy jest kontrast między bogami a ludźmi. Kontrastują heroizm z bezsilnością, żarliwość z wypaleniem, poświęcenie z egoizmem. Czasem gniew ze spokojem i odwaga ze strachem. Zawsze moc z niemocą. Komiksy to amerykańska mitologia czasów niepokoju – nie spowodowanego potopem albo zaćmieniem Słońca, ale wojną i falą przemocy już tak. Jak cała amerykańska kultura, pełna szabrów z Europy, dlatego bohaterami tych komiksów są często postacie żywcem wyjęte z mitów greckich, rzymskich czy nordyckich, jak Niewiarygodny Herkules, Ares albo Thor. Takimi mitami próbują być ciągle filmy DCEU. „Man of Steel” to historia o cudownym dziecku w koszyku, „Batman v Superman” o brzemieniu boga, „Wonder Woman” o heroizmie bogini. Marvelowe filmy o te kontrasty już nie dbają.
Filmowy Marvel nie kultywuje mitu. Role superbohaterów sprowadza do pojęciowego nominalizmu, osadzając ich w ramy zupełnie innego gatunku filmowego. Czym są ostatnie części „Kapitana Ameryki”? Bardziej gadżeciarskim kinem szpiegowskim z orbity Jamesa Bonda, niż mitologią. „Doktor Strange” to najzwyklejsze urban fantasy. „Strażnicy Galaktyki” space opera. „Jessica Jones” jest detektywistyczną opowieścią noir, a serialowe odpryski X-Menów, jak „Legion” albo „Gifted”, to po prostu psychologiczne horrory. Nawet „Spider-Man: Homecoming” to bardziej licealna komedia pod wpływami Johna Hughesa, aniżeli film o superherosie. Superbohaterskie toposy zostają sprowadzone do symboli. Jak pajęcze sieci Petera Parkera. Pamiętacie, kiedy używał ich do śmigania między budynkami, żeby ratować miasto? Znacie to już, więc Marvele pokażą wam, jak uwija z nich hamak albo szpanuje przed laskami na imprze. To nie reafirmacja ani infantylizacja, raczej taka nerdowska fetyszyzacja symboliki. Wtapianie intertesktualnych nawiązań do mitów w gatunki znane i bezpieczne. „Thor: Ragnarok” też pięknie się w ten trend wpisuje.
Thor trzeci to w 3/4 komedia. W 1/4 postcyberpunk. Poza tym, że film jest obsikany 80’sami jak tanim dezodorantem, znaczna część akcji toczy się na cyber-techowym wysypisku wszechświata zamieszkanym przez, hm, społecznie wykluczonych punków. To również pyszny, wielowarstwowy tort nowych intertekstualnych nawiązań z polewą na wierzchu. Oprócz licznych callbacków do poprzednich filmów serii, komiksów i stylistyki Flasha Gordona, wyjątkowo podobały mi się psychodelicznie kolorowe statki kosmiczne z concept artów Alejandro Jodorowsky’ego do nigdy niepowstałej „Diuny” i decour wnętrz prosto z obrazków Jacka Kirby’ego. Jedyne czego brak, to właśnie tego mitologicznego superbohaterstwa, bo uciśnionymi Asgardczykami film oczywiście przejmuje się mniej niż widz.
Widać to szczególnie w porównaniu z komiksem „Planet Hulk”, z którego „Ragnarok” czerpie wątek areny gladiatorów. W obu historiach pojawia się motyw rebelii niewolników. W komiksie całkiem na poważnie – gladiatorzy zmuszani do walki dla rozrywki tłumu znajdują swojego zbawcę, superbohatera i przywódcę rewolucji w Hulku. W filmie dla beki – gladiatorzy pajacują dla naszej rozrywki, a rebelia staje się puentą zabawnego dowcipasu reżysera w tle innych komediowych wygłupów bogów i herosów. I tyle z mitu. Jak w piosence, Foo Fighters, nie ma już żadnych superbohaterów, wszyscy są pod ziemią. Są licealiści, szpiedzy gadżeciarze, galaktyczni najemnicy i kumple z pracy.
Dodaj komentarz