Kompulsywne ryćkanie poduszki, nieplanowane wzwody w trakcie lekcji matmy, substytuty pornografii z przypadkowych zdjęć w magazynach, rytualne brandzlowanie zaraz po wyjeździe rodziców na zakupy. It’s true, ALL OF IT, cytując „Gwiezdne wojny”. Wstydliwa prawda. Kiedy masz 13-15 lat, hormony są jak potwory szarpiące sterem życia. Dlatego „Big Mouth” wydaje się skatologicznym skeczem, ale jest jednym z najbardziej szczerych, czułych, wyrozumiałych i autentycznych filmów o dojrzewaniu. Jak na film, w którym dwumetrowe penisy grają w koszykówkę.

Big Mouth, hormon monster and andrew

Nigdy nie odbyłem z rodzicami oficjalnej ROZMOWY. Tej o tym, jak się robi dzieci. Tym bardziej tej o tym, jak się nie robi dzieci. Nie mam pewności, czy powinienem się jej jeszcze spodziewać. Wychowania do życia w rodzinie w szkole nie było. Jak się później dowiedziałem, dlatego, że wychowawczyni ubłagała rodziców na wywiadówce, aby się nie zgadzali. Anatomiczne rysunki w podręczniku do biologii nie odpowiadały na zasadnicze pytania. Pamiętam, że kiedyś szkolna pani higienistka zabrała wszystkie dziewczyny z klasy na rozmowę w gabinecie i powiedziała chłopcom, że nasza kolej też przyjdzie, ale nigdy nie przyszła. Życiowe dywagacje z kumplami o tym, czy wagina jest z przodu czy z tyłu, dopuszczalne są tylko w trzynastym roku życia. Od czternastego wypada udawać, że wszystko się już wie i ruchało nieraz. Kiedy ruchało? Na obozie w wakacje, naturalnie. Z kim? Z laskami z innego miasta – nie znacie, ale naprawdę istnieją. Jedynych wskazówek na temat tego, co jest grane, dostarczały filmy. Wcale nie pornograficzne, bo tych strach było szukać, nawet jeśli ktoś miał w chacie stałe łącze, jeszcze wirusy by się ściągnęło. Takie zwykłe w telewizorze, wypełnione aluzjami. Rozmowy Joeya z Chandlerem, komedie z Meg Ryan.

To chyba bardziej uniwersalny ciąg doświadczeń, niż mi się wydawało i stąd miejsce na inicjatywy typu ponton.org.pl albo akcja edukacyjna Anji Rubik. „Big Mouth” ma nad tą drugą taką przewagę, że nie jest kolejną akcją polskich celebrytów, ale serialem animowanym i jest tyle samo edukacyjny, co zabawny.

Big mouth

Animacje dla dorosłych (jak Bojack) to od jakiegoś czasu moja ulubiona forma rozrywki. Jedna z najbardziej wyzwolonych form sztuki. Tu nikt się nigdy nie zamartwia o obyczajność, prawa fizyki, ciągłość fabuły i inne artystyczne krępacje, tu są idee w stanie czystym. Zachowane i wyeksponowane jak w słoikach z formaliną. Cokolwiek chcesz przekazać, animacja daje Ci wolną rękę. Kiedy poważny reżyser chce na przykład nakręcić science fiction na wielki ekran, musi martwić się o logikę fabularną, wiarygodną narrację, rozwój postaci i prawdopodobieństwo jednocześnie. W animacji („Rick i Morty”, „Futurama”, „World of Tommorow”) wystarczy strzelać pomysłami. Jeżeli są dobre, to się same obronią. „Big Mouth” zdaje sobie z tego sprawę.

To serial o paczce przyjaciół, którzy zwykłe życie, czyli granie w gry, lekcje w szkole i pidżama party, muszą nagle połączyć z niezapowiedzianymi polucjami, pierwszym okresem, napadami płaczu, wstydem niemania dziewczyny lub chłopaka, presją określenia swojej tożsamości i związanymi z tym nieporozumieniami oraz zwodzącymi poradami od emocjonalnych potworów hormonów. Większość postaci to w jakimś stopniu stereotypy, jak szóstoklasista przechwalający się notorycznym dymaniem albo spóźniony z pokwitaniem nieśmiałek z liberalnymi rodzicami, ale żadne z nich nie wydają się wcale papierowe.

Big-Mouth-1

„Big Mouth” porusza się w tej tematyce bez żenady. Równie często używa jej sobie do sprośnych żartów na poziomie „Beavisa i Buttheada” (bądź dowolnego czternastolatka), co staje się zaskakująco pedagogiczny i rzeczowy, zwracając się do młodszych odbiorców z przesłaniem „czujemy cię, masz prawo się tak czuć, raczej wszystko z tobą w porządku, ziomek, choć kultura sugeruje, że robisz coś wstydliwego”. Serial lubi burzyć czwartą ścianą, więc na końcu sezonu bohaterowie dochodzą do wniosku, że wypadałoby swoją historię sfilmować. „Film o dzieciakach trzepiących w skarpetkę? Tylko w kreskówce ujdzie na sucho”, doradza przytomnie potwor hormon. I dlatego kreskówce warto zaufać.

Dodaj komentarz