Każdy rok zaczyna się i kończy omdlewającym zapachem saletry. Rok 2016 nie tylko się zaczął, ale kończy się też katzenjammerem. Wspomnienia się zlewają w czarno-białą pulpę, recenzje spadają z list aktualnych wpisów, tytuły wypadają z głowy, tylko sceny i momenty mają się czym zakotwiczyć. Oto kilka filmowych i serialowych momentów 2016 roku, które najmocniej zapadły w pamięć.

„Hell or High Water” – Jeff Bridges i Chris Pine

hell-or-high-water-poster-1280jpg-5bb653_1280w

Hit w kinach studyjnych i pupilek krytyków „Hell or High Water” to udany eksperyment pod kryptonimem „klasyczny western z akcją w XXI wieku”. Dwóch kowbojów napada na banki z częściowo altruistycznych pobudek i wątkiem zemsty w tle, a szeryf depcze im po piętach. Wszystko, jak w westernie, zmierza do finałowej strzelaniny, ale prawdziwa kulminacja następuje potem. Kiedy Chris Pine (w swojej pierwszej wielkiej roli) rozmawia spokojnie z Jeffem Bridgesem (w swojej kolejnej wielkiej roli). Kowboj wie, że rozmawia z zabójcą swojego brata, a szeryf wie, że rozmawia ze współodpowiedzialnym za śmierć swojego partnera, ale żaden z nich nie może nic z tym zrobić. Życie ssie, a banki się bogacą.

„Arrival” – Amy Adams, Abbott i Costello

Amy Adams (right) as Louise Banks in ARRIVAL by Paramount Pictures

Piękny film o potędze komunikacji (pełną recenzję „Arrival” znajdziecie tutaj) składa się z wielu pamiętnych scen, ale jedna ma szczególne znaczenie, bo definiuje, czym jest nieporozumienie i jak wynika wprost z ułomności ludzkiej. Ten film to taka antyteza „Dnia Niepodległości”. Ma w sobie jedną scenę z wybuchem, który wygląda jak przyspieszone ujęcie rozkwitającej róży. Amy Adams i Jeremy Renner przychodzą do heptapodów na niezapowiedzianą pogadankę i nie wiedzą, że za ich plecami tyka bomba pozostawiona przez nieufnego ziemskiego załoganta. W gorszym filmie ten wybuch byłby już przyczynkiem do międzygalaktycznej wojny i laserów z nieba, ale tutaj dopiero okaże się, jak daleko ponad nasze mierne nieporozumienia są kosmici.

„Deadpool” – Anioł poranka

deadpool-upside-down

„Deadpool” jest dla filmów o superbohaterach jak azotan sodu dla szyneczki w markecie. Przedłuża żywotność tego nadgniłego gatunku i na pewno nadaje mu ciekawszy koloryt. Już od napisów początkowych daje do zrozumienia, że to „different kind of superhero movie”. Kto by zgadł – żeby kupić widza, trzeba powiedzieć głośno to, co myśli. Intro z piosenką „Angel of the Morning” to natychmiastowy klasyk.

„The Night Of” – Cały pierwszy odcinek

thenightof

Po co mi te Oculusy czy inna wirtualna rzeczywistość, która wymaga iniekcji czegoś do krwiobiegu, skoro wystarczą znane od stu lat narzędzia filmowe i skrupulatny storytelling, żeby zaprojektować doskonale immersyjne doświadczenie. Siedzisz w ciele głównego bohatera „The Night Of”, kiedy budzi się zdezorientowany z krwią na rękach, kiedy czeka na posterunkowej ławce, ważąc swoje opcje i kiedy sam nie wie, co wie ani czemu jest winien, bo prawda w systemie prawnym nie ma znaczenia. Cały serial nie jest idealny, ale jego Pilot to od początku do  końca majstersztyk.

„Spotlight” – Dzwonią cały ranek

spotlight

Lepsze fantasy od „Władcy pierścieni”. Jakoś tak Obama wspomniał „Spotlight” na swojej ostatniej kolacji z korespondentami. Stadko wymierającego gatunku – dziennikarzy, którzy mają energię i dają faka – spotyka się na końcu filmu w swoim rezerwacie. Oczekują protestów i oporu, a otrzymują głosy wsparcia i wdzięczności oraz nowe prośby o wsparcie. Michael Keaton patrzy na to wszystko z przejęciem – wreszcie zrobili to, co do nich należy. Różnicę.

„Big Short” – Jenga

ryan-gosling-big-short-jenga-scene

Ryan Gosling samodzielnie odpowiada za dwie najśmieszniejsze sceny, jakie widziałem w tym roku. Jedna to także najlepszy filmowy pojedynek – z drzwiami od wygódki w „The Nice Guys”. Druga to ten moment, w którym wykrochmalony klon Jordana Belforta tłumaczy kontrahentom, najbardziej obrazowo jak się da, dlaczego rynek nieruchomości za chwilę runie i razem z nim cała gospodarka.

„Nocturnal Animals” – Spotkanie na szosie

nocturnal_animals-screen2

TA scena przy szosie pośrodku teksańskiej dziczy to najbardziej skręcający żołądek kawałek taśmy filmowej z tego roku. Bo w przeciwieństwie do tych wszystkich „trzymających w napięciu i na skraju fotela” momentów z thrillerów i filmów akcji, tutaj nie otrząsasz się nigdy z wrażenia, że dzieje coś, co mogłoby przydarzyć się tobie. Więcej o „Nocturnal Animals” w recenzji.

„Bojack Horseman” – Planetarium

bojack-horseman-sarah-lynn

Seriale rzadko zachodzą w takie emocjonalne rejony i sięgają przy tym takich wyżyn jak trzeci sezon „Bojacka Horsemana” (recenzja całego serialu tutaj). Podwodny odcinek parodiujący niezależne kino festiwalowe skradł najwięcej serc krytyków obsiadających festiwale kina niezależnego i najczęściej bywa wspominany, ale to bez wątpienia scena w planetarium jest najmocniejszym kawałkiem serialu i jednym z najbardziej pamiętnych filmowych momentów roku. Skomplikowana i toksyczna jak woda z Wisły relacja Bojacka i jego telewizyjnej córki wyłania się w nowym kształcie, sprowadzona do zawiedzionych marzeń i nadużytego zaufania małej dziewczynki. Zaczynając animowany serial o koniu, nie spodziewałem się, że będę kończył go oglądać w takim stanie zdruzgotania. Raczej nikt się tego nie spodziewał.

Right, Sarah Lynn?

Sarah Lynn?

„Westworld” – Środek labiryntu

westworldmichaelangelo

Puenta „Westworldu”, czyli scena przed freskiem Michała Anioła, w której wszystkie prawdziwe motywacje bohaterów stają się jasne, a zagadka labiryntu inteligentnie rozwiązana, to jeden z tych momentów autentycznego oświecenia. Wywód Hopkinsa, który tam następuje zmienia nie tylko kontekst wszystkiego, co do tej pory zobaczyliśmy w serialu, ale też w jakimś stopniu – żeby tylko nie przesadzić ze słowami – filozoficzne spojrzenie na życie i rozum ludzki. To tak jakby rewelacja w stylu Dana Browna nastąpiła dla odmiany w zrębach dobrej fabuły i w imię ciekawej refleksji, nie tandetnej sensacji. Więcej o „Westworld” przeczytacie tutaj.

„Room” – Niepokój

room

Kto nie płakał na „Pokoju” przynajmniej raz, może od razu zgłosić się na policję jako niebezpieczny psychopata, który prędzej czy później zacznie mordować małe dzieci. Ten film to poligon emocjonalnych min, a najmocniejszą, bo skonstruowaną ze szlochu rozpaczy i łez ulgi jednocześnie, jest scena, w której Brie Larson i mały Jake jednoczą się wreszcie na zewnątrz Pokoju.

Trochę podobnie jak w muzyce, w filmie rok 2016 upłynął pod znakiem smutku, skromnej pociechy i cichej nadziei. W 2017 wszyscy musimy liczyć przede wszystkim na katharsis.

Dodaj komentarz