Wiecie, miałem sobie już odpuścić w tym roku komentowanie nominacji do Oscarów, bo i tak nikt nie zrobi tego śmieszniej ani straszniej niż Donald Trump dziś nocą na Twitterze. Ale gdyby Siła Tradycji nie była istotna, to nie byłaby hasłem reklamowym wszystkich wiejskich serków. Będzie krócej niż w przemówieniu DiCarpio.

Oscars 2017

Tutaj doświadczycie notek o czterech filmach nominowanych w głównej kategorii:

Arrival

La La Land

Manchester By The Sea

Moonlight

A tu cała lista, proszę wybaczyć polskie tytułu.

NAJLEPSZY FILM

„Nowy początek”

„Fences”

„Przełęcz ocalonych”

„Aż do piekła”

„Ukryte działania”

„La La Land”

„Lion. Droga do domu”

„Manchester By The Sea”

„Moonlight”

Zdążyłem obejrzeć sześć z tych filmów, ale to bez znaczenia, bo walka w tej kategorii zawęziła się do dwóch zgniatarek nagród – „La La Land” i „Moonlight”. Eskapistyczna fantazja kontra kameralny dramat z delikatnie zarysowanym tłem społecznym. Oscary to jedyne nagrody filmowe, w których – według wszystkich komentarzy – nie chodzi o filmy, tylko jakąś ukrytą agendę. Starcie tych dwóch kompletnie apolitycznych filmów urosło więc do rangi symbolicznego zderzenia dwóch narracji hollywoodzkich elit. „Zapomnijmy na chwilę o tym horrorze w Waszyngtonie” versus „Diversity!”. Jedno z drugim się jakoś dziwnie nie łączy. Zwykle Akademia Filmowa, mając wybór między Spektaklem a filmem na poważny i aktualny temat, wybiera to drugie („Avatar” vs „Hurt Locker”, „Grawitacja” vs „12 Years a Slave”, „Zjawa” vs „Spotlight”), co sugerowałoby zaskakujące zwycięstwo „Moonlight”. Z drugiej strony, kiedy Hollywood ma okazję nagrodzić film o Hollywood, to nie ma żadnej dyskusji („Artysta”, „Argo”, „Birdman”). Dlatego wygra „La La Land”.

Żaden z nominowanych filmów nie odstaje specjalnie od reszty ani nie wybija się nad nimi. No był to przyzwoity, ale nie wybitny rok dla filmu. Mój głos poszedłby na „Arrival”, tylko dlatego, że okazja do nagrodzenia ambitnego sci-fi (który przy okazji też jest trochę o tym, żeby szanować imigrantów, bo można się od nich czegoś nauczyć) zdarza się tak raz na dekadę.

NAJLEPSZA REŻYSERIA

Denis Villeneuve – „Nowy początek”

Mel Gibson – „Przełęcz ocalonych”

Damien Chazelle – „La La Land”

Kenneth Lonergan – „Manchester By The Sea”

Barry Jenkins – „Moonlight”

Hollywood oficjalnie pozwolił Melowi Gibsonowi zejść z karnego jeżyka i wrócić do stolika dla dorosłych. Bo Hollywood nie wyklucza za grzeszki, najwyżej sadza w kącie. Na jakieś 10 lat. Jego film nie ma jednak odpowiedniego parcia, żeby wygrać dzisiaj cokolwiek i zaskoczeniem jest sama jego obecność w tylu kategoriach. Denis Villeneuve to chyba w tej chwili mój ulubiony reżyser, ale w Los Angeles to ciągle świeżak. Akademia ma na niego oko od lat, tylko czeka aż zrobi film w ich guście. Prawdopodobnie nie będzie to nowy „Blade Runner” ani kolejna Diuna, ale to nieważne, bo zanim reżyser zdobędzie swojego pierwszego Oscara, zostanie jak Christopher Nolan pupilem publiczności. Damien Chazelle zamoczył już stopę w morzu nagród swoim „Whiplashem” i teraz bierze nura z trampoliny. Jeśli nie byliście przekonani, że w tej kategorii wygra „La La Land”, to pewnie przekonał was już krążący od tygodnia po sieci filmik o tym, jak bardzo ciężko kręciło się widowiskowy numer otwierający musical.

Mój głos idzie na „Moonlight” Barry’ego Jenkinsa. Żaden biały snob nawet nie udawałby, że przejął się tą historią, gdyby nie artyzm, jaki wstrzyknął w nią reżyser.

NAJLEPSZY AKTOR

Casey Affleck – „Manchester by the Sea”

Andrew Garfield – „Przełęcz ocalonych”

Ryan Gosling – „La La Land”

Viggo Mortensen – „Captain Fantastic”

Denzel Washington – „Fences”

Casey Affleck ze swoją półmartwą rolą wydawał jedynym pewniakiem w tym zestawieniu. Do czasu aż prasa wygarnęła mu brudy sprzed dziesięciu lat, kiedy na planie swojego filmu „I’m Still Here” miał wobec swoich pracownic stosować bardzo „prezydenckie” podejście, cokolwiek to faktycznie oznacza. Wtedy też agresywny atak na trzeciego Oscara przypuścił Denzel Washington ze swoimi „Płotami”, które od ogłoszenia nominacji nadrobiło wielu członków Akademii. Ciągle stawiam jednak, że wygra Casey Affleck. Dzień po tym, jak jego brat odebrał Złotą Malinę za rolę, o której marzy każdy aktor świata.

Z nominowanych aktorów osobiście widziałem w akcji tylko Goslinga i Afflecka. Różnica między nimi jest taka, że gdyby zamienili się rolami, to prawdopodobnie Gosling wypadłby doskonale jako emocjonalnie wypatroszony cieć, natomiast śpiewającego i tańczącego Afflecka sobie nie wyobrażam. Nagradzamy jednak konkretne kreacje, a nie rozpiętość aktorskiego arsenału, dlatego mój głos poszedłby na „Manchester By The Sea”.

Emma Stone

zdj. Carolyn Cole / Los Angeles Times

NAJLEPSZA AKTORKA

Isabelle Huppert – „Elle”

Ruth Negga – „Loving”

Natalie Portman – „Jackie”

Emma Stone – „La La Land”

Meryl Streep – „Boska Florence”

Krytycy długo lansowali Isabelle Huppert na frontrunnerkę, głównie dlatego, że wszystko, co pokazuje w „Elle” jest tak odważne i inne od amerykańskich standardów. W tej kategorii Akademia zwykle preferuje jednak aktualną IT GIRL, a Emma Stone na polu Oscarów już jest trochę w tyle za swoimi rówieśniczkami Jennifer Lawrence, Brie Larson i Alicią Vikander. Wygra więc Emma Stone. Nie zdziwcie się, jeśli jednak wygra w tym przypadku istotnie przereklamowana Meryl Streep. Tylko dlatego, że elita będzie chciała jeszcze raz posłuchać przemówienia o Trumpie.

„La La Land” mógłby być niezłą padaką, gdyby zgodnie z założeniami zamiast Goslinga w roli głównej wystąpił knypek z „Whiplash”, a zamiast Emmy Stone Emma Watson. Zdolniejsza Emma na pewno dodaje temu filmowi energii, ale mój głos idzie na Natalie Portman, która gra w potwornie nudnym filmie, a mimo to hipnotyzuje głosem jak szaman. Ten akcent, jakby coś się jej przykleiło do podniebienia. Nieważne, o czym mówi (a mówi głownie o jakichś meblach, kwiatach i kryzysie kubańskim), nie można jej przestać słuchać.

NAJLEPSZY AKTOR DRUGOPLANOWY

Mahershala Ali – „Moonlight”

Jeff Bridges – „Aż do piekła”

Michael Shannon – „Zwierzęta nocy”

Dev Patel – „Lion. Droga do domu”

Lucas Hedges – „Manchester by the Sea”

To zawsze jest najlepiej obsadzona kategoria. Wygra pewnie Mahershala Ali i nie chciałbym mówić, że głównie z powodu kampanii #OscarsSoWhite. Jego rola w „Moonlight” jest krótka, ale zniuansowana, bo musi tam grać typa wrażliwego i znieczulonego naraz. Osiąga tyle, że do końca swojej obecności na ekranie pozostaje nieoczywisty.

Gdybym miał wybierać, byłbym jednak rozdarty między dwoma teksańskimi szeryfami. Jeff Bridges prezentuje w „Hell or High Water” kolejne wcielenie Roostera Cogburna, ale nie oszukujmy się, robi to zawsze wybitnie. Ostatecznie mój głos poszedłby jednak na Michaela Shannona. Bo po prostu jest najlepszym aktorem świata.

Mahershala Ali Cottonmouth

NAJLEPSZA AKTORKA DRUGOPLANOWA

Viola Davis -” Fences”

Naomie Harris – „Moonlight”

Nicole Kidman – „Lion. Droga do domu”

Octavia Spencer – „Ukryte działania”

Michelle Williams – „Manchester By The Sea”

Prawdziwe gluty pod nosem robią wrażenie na publiczności. Przypomnijcie sobie tylko, ile zarobił pierwszy „Blair Witch Project”. Jestem pewien, że Viola Davis zasługuje na nagrodę, a Oscar dla niej i tak jest „long overdue”. Tak więc wygra Viola Davis za „Fences”. Z racji nieobejrzenia „Fences” muszę wskazać inną aktorkę w roli zrozpaczonej pani i mój głos daję na Michelle Williams.

NAJLEPSZY SCENARIUSZ ADAPTOWANY

„Nowy początek”

„Fences”

„Ukryte działania”

„Lion. Droga do domu”

„Moonlight”

Gdyby to była kategoria dla najlepszych adaptacji innych utworów, to zwycięzcą powinien być „Arrival”, którego scenarzysta dość dobrze poradził sobie z niemożliwym do sfilmowania, ze względu na sprytną sztuczkę narracyjną, opowiadaniem „Historia twojego życia”. Przeważnie nagroda za scenariusz to jednak nagroda pocieszenia, dlatego pewnie wygra „Moonlight”. Mój głos idzie oczywiście na „Nowy początek”.

NAJLEPSZY SCENARIUSZ ORYGINALNY

„La La Land”

„Manchester by the Sea”

„Aż do piekła”

„The Lobster”

„20th Century Women”

Gdyby to była nagroda za Najbardziej Oryginalny Scenariusz, to Oscara powinien dostać „Lobster”. Kategorie pisarskie to jedyne, w których przeważnie mogą błysnąć filmy naprawdę nieszablonowe i przewrotne („Eternal Sunshine of the Spotless Mind”, „Adaptacja”). Oscary to jednak nie festiwal kina niezależnego w Seattle i „Homar” okaże się zdecydowanie zbyt dziwny jak na Akademię. Nagrodę pocieszenia wygra więc „Manchester By The Sea”. Mój głos idzie na genialnie napisany „Hell or High Water”.

Resztę kategorii typu Najlepsze Ubrania pozwolę sobie dzisiaj odpuścić, bo pewnie i tak wszystkie wygra „La La Land”, więc zakończę piosenką Emmy Stone, która pewnie przegra dziś z piosenką Ryana Goslinga.

Źródła grafik: oscars.org, latimes.com, netflix.com

Dodaj komentarz